Relacja ze szkolenia unitarnego „Ciechanowiec 2013”

31 lipca 2013 Kordek

Zapraszamy do zapoznania się z relacją jednej z uczestniczek szkolenia unitarnego „Ciechanowiec 2013”. Szkolenie odbyło się w dn. 1-5 lipca 2013 r. Dowódcą szkolenia był st. chor. ZS Marek Mroszczyk – członek Zarządu Stowarzyszenia ObronaNarodowa.pl a zarazem Dowódca 1 Mazowieckiego Plutonu OT. Organizatorem szkolenia było Stowarzyszenie Jednostek Strzeleckich. W szkoleniu brali udział uczniowie trzech klas wojskowo – sportowych z Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych im. J. Iwaszkiewicza oraz Strzelcy i sympatycy Ruchu na Rzecz Obrony Terytorialnej – ObronaNarodowa.pl z Wodzisławia Śląskiego, Mińska Mazowieckiego i Siedlec, w liczbie 89 oraz 11 osób kadry (m. in. członków Stowarzyszenia ObronaNarodowa.pl).

Nieważne czy jesteś kobietą czy mężczyzną. Wyobraź sobie, że stajesz jak co dzień przed biurkiem w pracy. Kawa ci na nim stygnie, piętrzą się dokumenty do przejrzenia, a telefony urywają. I nagle dostrzegasz dziwną kopertę zaadresowaną do Ciebie. Wezwanie do wojska!

Przychodzi ci wdziać mundur, sięgnąć po kałacha, „na rozkaz spać i jeść”. I robisz to. Ale nie tak, jak w piosence Emigrantów, wewnętrznie zbuntowany/a. Rzucasz się w to z radością dziecka. Bo biurko, papiery, telefony zostają gdzieś daleko, a ty możesz przeżyć przygodę życia.

Ale po kolei. Dziwna sytuacja, w której się znalazłam, ja, kobieta zza biurka z trzydziestką na karku, która dekadę temu przeżywała swój złoty okres kondycji fizycznej, była spowodowana moją ciekawością. Zainteresowałam się działalnością Stowarzyszenia Jednostek Strzeleckich oraz pododdziałów szkoleniowych stowarzyszenia ObronaNarodowa.pl. W tych formacjach młodzież przygotowuje się do służby w polskich formacjach mundurowych, a także zdobywa umiejętności obrony terytorialnej. Unitarka Strzelców, na którą się wybrałam, jest niejako inicjacją działalności w tych organizacjach.

Dla osoby przychodzącej „z zewnątrz”, kłopot może sprawić choćby tradycyjna musztra. To zadziwiające jak szlifuje ona karność, refleks i pokorę Strzelców. Kiedy po wielu nieudanych próbach pluton zaczyna pracować równo jak maszyna, z przyjemnością słucham miarowego marszu, stukotu cholew i równych okrzyków. Ale łatwo nie ma. Za błędy, spóźnienia, czy niesubordynację odpowiada cały pluton. Na przykład pompkami, bądź podporem na kostkach palców dłoni. Oj boli… Ale „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”!

Najwięcej przyjemności Strzelcom sprawiają manewry w terenie. Uczą się wojskowych szyków – „tyraliera”, „sierżant”, „diament”, „cygaro”… A wszystko pośród wysokich traw, piaszczystych dróg, czy w leśnych chaszczach. Dla mnie było to niemałe wyzwanie. Trzydziestostopniowy upał, ja w mundurze, z atrapą broni… ważącą tyle co jej prawdziwy odpowiednik. Bieg, padanie, czołganie. I tak w kółko. Nie ważne mrówki, czy inne owady atakujące odkryte fragmenty spoconego ciała. Liczy się pilnowanie szyku, troska o „body’iego”, czyli drugą osobę, za którą w razie jej postrzału na polu walki trzeba odpowiadać. I szybkość, by nie zostać zbyt daleko w tyle za młodziakami. A ci mkną przez łąki jak wichry.

Co jakiś czas krótka przerwa, by uzupełnić zapasy wody. Pochłaniają jej hektolitry. Ja też. Przyglądam się dziewczynom. Mają, tak na oko, po szesnaście, siedemnaście, osiemnaście lat. Ramię w ramię współpracują i współzawodniczą z chłopakami. Błyskają białymi zębami, z radością ocierając pot z czoła. Niemal słyszę ich niewypowiedziane, radosne okrzyki – jeszcze więcej, jeszcze szybciej, jeszcze raz! – zdają się mówić całą sobą. Bo walka dla nich to przygoda.

Trudno mi za nimi nadążyć. Nie dlatego, że sił brak, ale ponieważ blokuje mnie strach przed skręceniem kostki w biegu po wyboistym terenie. Natalia, wybrana na czas szkolenia sierżantem plutonu, do którego zostałam przydzielona, jest trochę zirytowana moją powolnością. Nie tylko ona. W tych młodych, przyszłych żołnierzach wręcz buzuje ambicja bycia najlepszym.

Na wykładach z kreślenia map, budowy granatów, czy organizacji wojska chłonę odpoczynek. Przyglądam się instruktorom – doświadczonym szkoleniowcom ze Stowarzyszenia Jednostek Strzeleckich i stowarzyszenia ObronaNarodowa.pl. Dlaczego tu są? Zostawili domy, obowiązki zawodowe i przekazują iskrę swojej pasji. Sierżant Beata Noskowicz, wysoka szczupła blondynka, o niskim głosie z powagą w oczach uczy, w jaki sposób zwracać się do Strzelców wyższych rangą, kiedy oddawać honor, tłumaczy i wypytuje. Budzi respekt. Dziewczyny marzą, by być jak ona, chłopcy podziwiają jej zdolności przywódcze, sprawność i fizyczną wytrzymałość.

Podczas posiłków jem jak górnik po powrocie z kopalni. Takiego apetytu nie miałam nawet podczas gorączki dojrzewania. Organizm doznał szoku. Ukojony życiem „zza biurka” nie przypuszczał nawet, że jeszcze kiedykolwiek będzie musiał włączać najwyższe obroty swego funkcjonowania. Ale… dobrze mu z tym. Tak dobrze, że po dwóch dniach czuję się niemalże zespolona ze społecznością Strzelców. Dotleniona młodość uderza mi do głowy, dziesięć lat nagle gdzieś zniknęło. Tylko przysłuchując się wieczornym rozmowom przypominam sobie, że mój czas rozterek dojrzewania na szczęście już minął.

W wyjątkowo upalny poranek zostajemy poinformowani, że na dziś instruktorzy planują przeprawę przez rzekę. W pełnym umundurowaniu, ze sprzętem uczymy się, jak szybko i bezpiecznie całym plutonem forsować wodną przeszkodę . Osłaniamy się wzajemnie przed wrogiem, montujemy linę, która ułatwić ma pokonanie rwącego nurtu. Na szczęście spływający po plecach pot zmywa za chwilę kojący chłód rzeki.

Zaś wieczorem… walka wręcz! Sala gimnastyczna wypełniona po brzegi. Wszyscy na bosaka. Zaczynamy rozgrzewkę od tego co lubię najbardziej – ćwiczeń rozciągających i rzeźbiących sylwetkę, opracowanych na podstawie tych, które promuje trenerka na topie – Ewa Chodakowska. Po upalnym dniu i ciężkiej harówie taki wieczór staje się wyczekiwanym relaksem. Po niemalże godzinnej rozgrzewce, zlani potem lecz doskonale rozciągnięci, jesteśmy gotowi do walki. Chorąży Marek Mroszczyk uczy podstaw samoobrony – unik i atak w odwecie. Niewysoki, silny, władczy i bez reszty oddany sprawie. Ciska w swoich żołnierzy ładunki zapału. Wymarzony trener, imponujący dowódca.
– Nawet jak jestem zmęczony i mi się nie chce, to zawsze udaję, że mi się chce – mówi, gdy zagaduję go przy okazji, pytając, skąd czerpie tyle energii podczas pracy z trudną przecież wiekowo grupą nastolatków. Tysiące osób przewijające się przez Strzelca, dziesiątki szkoleń, bunty i humory podwładnych… – Gram czasem przed sobą samym. To moja taktyka – dodaje z uśmiechem. Wiem jednak swoje. On po prostu w nich wierzy.

Podobne szkolenie można wykupić na wolnym rynku za dobre pieniądze. Na strzelecką unitarkę przyjeżdżają najczęściej ci, których na takie nie stać. Płacą symbolicznie. Nagrodą dla instruktorów jest entuzjazm Strzelców i to, jak mi mówią, że „wciąż są tacy którym się chce”. Chce się wstawać o świcie, czołgać się po polu w południowym słońcu. I nocować w lesie bez namiotu i materaca – choć na szczęście takie warunki miał tylko bardziej zaawansowany pluton działań nieregularnych. Po prostu – uczyć się, jak być żołnierzem, mimo że nikt nie wydał przecież takiego rozkazu…

Teraz zaś myślę o tym, jak trudno nam czasem oderwać się od biurka. Cotygodniowe zajęcia fitness czy basen od czasu do czasu traktujemy wyłącznie jak cywilizacyjną zdobycz, luksus, na który możemy sobie pozwolić ale nigdy jak powinność, do której jesteśmy zobowiązani.
A czy umielibyśmy obronić się przed wrogiem, który znienacka pojawiłby się na progu naszych miast, wsi, domów? Czy umielibyśmy zorganizować wspólnie z sąsiadami skuteczną obronę naszych rodzin? A na wypadek niewoli czy potrafilibyśmy stworzyć dobrze funkcjonującą siatkę konspiracyjną?

Może warto choć na chwilę trafić do wojska? Tak aby popracować nad kondycją fizyczną i uzbroić się w racjonalną czujność. Aby nabyta umiejętność obrony przed wojennymi zagrożeniami stała na straży naszego domowego zacisza. Bo przecież, mimo wielu wspaniałych sojuszów i międzynarodowych przyjaźni, wojna już nie raz zaglądała nam w okna.

Dominika Jabłońska