Warsztaty Rozpoznawcze „Jeleniowskie 2014” – podsumowanie i relacje uczestników

5 marca 2014 Kordek

Zapraszamy do zapoznania się z podsumowaniem, relacjami uczestników i materiałów zdjęciowych z Warsztatów Rozpoznawczych „Jeleniowskie 2014” zorganizowanych przez Stowarzyszenie Obrona Narodowa.pl i Stowarzyszenie Przyjaciół Związku Strzeleckiego Oddział Radom przy współpracy z Nadleśnictwem Łagów

Przez 48 godzin 35 osób z różnych stowarzyszeń pro obronnych – ObronaNarodowa.pl, Stowarzyszenie Jednostek Strzeleckich (SJS), ZS „Strzelec” OSW, ZS „Strzelec” uczestniczyło w dniach 21 – 23 lutego 2014 r. w kolejnych już Warsztatach Rozpoznawczych organizowanych przez Stowarzyszenie Obrona Narodowa.pl i Stowarzyszenie Przyjaciół Związku Strzeleckiego Oddział Radom przy współpracy z Nadleśnictwem Łagów. Warsztaty były realizowane w Paśmie Jeleniowskim Gór Świętokrzyskich, gdzie pododdziały realizowały szereg zadań obejmujących elementy działań rozpoznawczych m.inn. przenikanie w ugrupowanie przeciwnika, rozwinięcie posterunków obserwacyjnych (prowadzenie obserwacji w dzień i w nocy), rozpoznanie rejonu (obszaru) w ubezpieczeniu własnego ugrupowania oraz rozwinięcie i przeprowadzenie zasadzki. Mimo nietypowej dla lutego, w praktyce wiosennej, pogody, kolejny raz trudne warunki terenowe, ograniczone ramy czasowe działania oraz aktywny OPFOR stanowiły doskonały sprawdzian zarówno dla ludzi, jak i sprzętu – gorąco zapraszamy do zapoznania się z 5 relacjami uczestników tych warsztatów.

Relacja z działań dowódcy drużyny rozpoznawczej.

21 lutego 2014 r.
Marsz taktyczny rejon wyjściowy – rejon bazowy.
Drużyna otrzymuje rozkaz przemieszczenia się w rejon masywu G. Szczytniak (stoki G. Chocimowskiej) i rozwinięcia bazy przejściowej pododdziału w celu dalszego przygotowania działania w ciągu kolejnej doby. Szybkie postawienie zadań dowódcom sekcji ogniowych i pododdział rusza w wyznaczony rejon. Pogoda zupełnie odmienna od tego, do czego przyzwyczaiły nas wcześniejsze wyjazdy na warsztaty rozpoznawcze – jest ciepło, czasem słonecznie. Ale G. Świętokrzyskie i Pasmo Jeleniowskie wkrótce nadrobiły, podejście jest trudne, bardziej przypomina Beskidy niż Wyż. Kielecką. Dużo cieków wodnych, mokradeł stokowych i dróg, które bardziej przypominają błotne ścieki niż szlaki komunikacyjne. Plecaki transportowe ze sprzętem obserwacyjnym, uzbrojeniem, racjami żywnościowymi i wodą na 48 godzin działań też nie należały do najlżejszych. „Lekka piechota – psiakrew”- przechodzi przez głowę. Ale przecież jesteśmy na robocie w górach, a nie w klubie dyskusyjnym.
Rejon bazowy osiągnęliśmy z opóźnieniem, na tym etapie nie miało to jednak większego znaczenia – przenikanie w ugrupowanie przeciwnika mieliśmy zacząć dopiero o 20.00. Rozwinięcie ubezpieczenia, podział czynności i przygotowanie do kolejnego etapu działania.

Etap przenikania.
Analiza taktyczna informacji o przybliżonym rozmieszczeniu i wielkości sił przeciwnika na południowych stokach Szczytniaka, pora doby oraz charakterystyka terenu w którym działaliśmy sprawiały, że pozornie proste zadanie mogło stać się bardzo skomplikowane. Tym bardziej, że teren był właściwie potężną zaporą przeciwpiechotną, wyraźnie ograniczając możliwości przemieszczania się pododdziału do istniejących dróg czy duktów leśnych. A te najprawdopodobniej będą kontrolowane przez przeciwnika, który najprawdopodobniej rozwinie system zasadzek. I kaplica.
Zadanie jest jednak zadaniem. Kilka minut na przemyślenie wariantów działania, wyznaczenie trasy głównej i zapasowej. Pójdziemy całością pododdziału, rozproszenie i podział sił nie przyniesie nam nic dobrego. Odprawa z dowódcami sekcji ogniowych w centrum bazy odbywa się pod pałatką maskującą, gdzie mamy swobodę działania przy oświetleniu (konieczność dyscypliny świetlnej) i wyruszamy. Szybko teren weryfikuje ewentualny pomysł pójścia na azymut, młoda buczyna na Szczytniaku tworzy miejscami doskonałą zaporę przeciwpiechotną. Nie bez przyczyny ten teren wybrał kiedyś „Ponury”, trudny i niedostępny. Osiągamy drogę, następuje weryfikacja położenia na podstawie busoli i GPS. Kolejne kilometry trasy pokonujemy bez kontaktu z przeciwnikiem. Już po zakończeniu warsztatów okazało się, że weszliśmy idealnie w lukę w jego ugrupowaniu i przeszliśmy między pododdziałami, które czekały kontrolowały rejony sąsiednich dróg. „Fortuna favet fortibus” tak przecież brzmi motto GSR. Na głównej drodze nie zauważyliśmy aktywności patroli, „patch to the road” i byliśmy już w rejonie przyszłego działania na południowo – zachodnim narożniku lasu, w pobliżu wsi Podłazy. Rozwinięcie bazy pasywnej i parę godzin koniecznego odpoczynku dla grupy.

22 lutego.

Etap obserwacji aktywności przeciwnika.
Wraz z nadejściem świtu ruszyliśmy z bazy zająć rejon ześrodkowania (ORP) niezbędny do rozwinięcia posterunków obserwacyjnych. Okazało się, że idealnym miejscem są stare fortyfikacje polowe wykonane przez Niemców w końcu 1944 r., świetnie maskowały ześrodkowanie pododdziału, który był trudny do wykrycia nawet z odległości 10 – 15 m. Rejony rozwinięcia PO były wyznaczone znacznie wcześniej, przez pierwszą połowę dnia działał tylko jeden (liczyłem się z silnym przeciwdziałaniem przeciwnika, więc miał dodatkowe ubezpieczenie na swoim bezpośrednim zapleczu). W drugiej części dnia rozwinięto również drugi posterunek, kontrolujący północny skraj wsi Podłazy (wraz z drogami znajdującymi się w tym rejonie). Wyposażeni w środki noktowizyjne, mieli możliwość działania również po zapadnięciu zmroku wykonując niezbędna dokumentację obserwacji (szkice i dzienniki obserwacji). Również po zmroku uaktywnił się przeciwnik, który zaczął przetrząsać teren szukając naszego pododdziału. Zastosował przy tym dość nieszablonowe sposoby działania, co stało się przyczyną powstania kolejnej anegdoty w ON.pl „O partyzantach, co sami wyszli do obławy”. Mimo nieporozumienia, patrole przeciwnika pozostały w rejonie, co zmusiło jedną z naszych sekcji do przeczekania ich aktywności, leżąc blisko 2 godziny w ich sąsiedztwie (!). Sam powrót do rejonu ześrodkowania również sprawiał spore trudności, zaistniała konieczność naprowadzania sekcji przy pomocy radia i sygnałów świetlnych i przez chwilę poczuliśmy się jak pododdział pathfinders. Ten etap działania mieliśmy już za sobą.

23 lutego.

Etap przenikania w rejon zasadzki.
Ostatnim elementem działania było wykonanie zasadzki na drodze z Piórków – Jeleniów. Wejście w rejon zasadzki musiało odbyć się z kierunku północnego, tak aby uzyskać możliwość późniejszego wycofania się do rejonu wyjściowego. Oznaczało to dla nas konieczność ponownego przekroczenia drogi, co wobec ciągłych patroli przeciwnika mogło zakończyć się nawiązaniem kontaktu i rozbiciem pododdziału. Ponownie wykorzystaliśmy lukę, przekroczyliśmy teren niebezpieczny bez większych kłopotów i kontynuowaliśmy marsz do kolejnego rejonu wyjściowego, bardziej zmagając się z warunkami terenowymi i wszechobecnym błotem poroztopowym. Był to twardy sprawdzian dla sprzętu i ludzi, co wymusiło w pewnym momencie konieczność rozwinięcia bazy pasywnej i odpoczynku pododdziału.

Zasadzka.
Przed świtem osiągnęliśmy ORP i po potwierdzeniu położenia, przygotowaliśmy się do działania w rejonie zasadzki. Podręcznikowa GOTWA do mojego RTO i ruszyłem z dowódcami sekcji na rozpoznanie dowódcy. Po 100 m marszu dosłownie nadzialiśmy się na patrol przeciwnika. Odzewem na ich hasło było moje „Kontakt front! Roluj w prawo!” i szybko zerwaliśmy kontakt. Okazało się, że na tyle umiejętnie, że pościg przeciwnika poszedł w innym kierunku, przechodząc jednocześnie 40 m obok naszego rejonu wyjściowego, którego obsada wycofała się zgodnie z instrukcją na ostatni punkt zbiórki. Po ponownej konsolidacji pododdziału, zadecydowałem wobec dużej aktywności przeciwnika, o podziale drużyny na dwa samodzielne elementy. „Pingwiny” miały wykonać zasadzkę ogniową (daleką) w rejonie doliny Jeleniowskiego Potoku, ja z resztą ekipy przemieściłem się w rejon idealny do zasadzki bliskiej na odcinku południowym. Takie rozwiązanie umożliwiało również efekt mylenia przeciwnika, co do faktycznego miejsca działania mojego pododdziału. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać, „Pingwiny” po wyjściu z ORP natychmiast nawiązały kontakt z przeciwnikiem odciągając część jego sił i dając nam względna swobodę działania i niezbędny czas na przygotowanie zasadzki w naszym rejonie.
Sama zasadzka okazała się jednym z ciekawszych przypadków taktycznych, którego miałem okazję doświadczyć. Chwilę po rozstawieniu miny kierunkowej, moje ubezpieczenie zasygnalizowało wejście przeciwnika na nasze tyły. Otworzyliśmy ogień i zmusiliśmy ich do zerwania kontaktu (częściowo po ustnej perswazji) lecz ledwo zakończyliśmy to starcie, od lewego skrzydła nadział się na nas inny pododdział, który zaalarmowany wymiana ognia wszedł w strefę śmierci. Lewe ubezpieczenie, granatnik i M18 zrobiły swoje.
Wycofanie do ORP wcale nie oznaczało zakończenia działań, choć wykonaliśmy już swoje zadanie. Istotnie, czekając na resztę pododdziału w ostatnich minutach wyszedł na nas dwuosobowy patrol „czeszący” boxami otoczenie w poszukiwaniu naszego pododdziału. Ubezpieczenie było jednak czujne i tym razem nasz przeciwnik zerwał kontakt.

Podsumowując, udział w warsztatach był korzystny z kilku względów:
a) są to realne działania, w których weryfikujemy w praktyce szereg procedur taktycznych i indywidualne wyszkolenie ludzi,
b) jest to znakomity sprawdzian sprzętu i ludzi, którzy za przeciwnika mają teren, pogodę i pododdziały OPFOR,
c) działania są źródłem niezbędnego doświadczenia taktycznego, którego nie zdobędziemy na drodze zwykłych zajęć w jednostkach organizacyjnych.

W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim członkom mojego zespołu z którym działaliśmy na Jeleniowskich 2014.

dr Paweł Makowiec, dca drużyny rozpoznawczej.
QRF plutonu przecidywersyjnego
ŁuNa, Glut i Bondżo weszli do mieszkania, głośno komentując obecne wydarzenia na Ukrainie. Dopakowując plecak rzuciłem w ich stronę, że minister Radziu coś wymyślił i podpisali porozumienie. Reszta komentarzy niestety nie nadaje się do publikacji, ale takie już uroki „starych wiarusów” strzelca w Wodzisławiu. Po zaprowiantowaniu i załadowaniu się do naszego nieopancerzonego BWP-a ruszyliśmy w drogę, aby koło godziny 22.30 znaleźć się na placu przy Leśniczówce na południe od Jeleniowa.
Po przybyciu skontaktowaliśmy się z Markiem, naszym bezpośrednim przełożonym na czas warsztatów „Jeleniowskie 2014”. Po krótkiej rozmowie już wiedzieliśmy co robić, na południe, następnie na wschód i zasadzka blokująca teren odpowiedzialności plutonu od południa. Po godzinie marszu rozłożyliśmy się w bardzo przyjemnym lesie w odległości umożliwiającej przeprowadzenie szybkiej zasadzki ogniowej na drodze, nic innego byśmy w obliczu przeważający sił przeciwnika nie wymyślili. Po tej nocy jestem przekonany, że do dyscypliny dźwięku powinno w podręcznikach dodać się punkt o chrapaniu… . W mroźny poranek przemieściliśmy się na północny stronę drogi, gdzie udało nam się zjeść śniadanie, jak również (WOW!) nawiązać stałą łączność radiową (nie, nie przez GSM) z Markiem. Dzięki temu mogliśmy na bieżąco nasłuchiwać co robią poszczególne drużyny w terenie, jak również przekazywać meldunki o położeniu i ewentualnych ruchach przeciwnika. W oczekiwaniu na Chomika, który miał zabezpieczyć nasz skromny dobytek, a przy okazji założyć zasadzkę wraz ze zwoją drużyną korzystaliśmy z uroków wiosennego (a to przecież luty) słoneczka. Pododdział Chomika śmigał południową stroną drogi, szkoda, że było ich widać, trochę chłopaki zbyt kurczowo trzymali się skraju drogi, ale nic to, szybka bramka i w końcu mam mapę oraz tablicę kodów radiowych. A wiec zaczynamy polowanie na Pawła z jego ostatnio ulubioną 12 – osobową drużyną. Przyjmując wiec dość szeroki front ruszyliśmy do Szczytniaka, po drodze nawiązując kontakt radiowy i mijając się z pododdziałami, które przeczesywały inne obszary. Jeśli siedzą gdzieś w ty rejonie, nie ma szans, żeby zostali niewykryci. Koło 13.00 znaleźliśmy się tusz przy szczycie, gdzie wesoło jeden z dołków okupował Dowódca Plutonu –Marek, koordynując działania pododdziałów. Po krótkiej rozmowie o pogodzie, która nas w tym roku rozpieściła na szkoleniu odebraliśmy nowe zadania. Udając się na zachód mieliśmy wykonać box rozpoznając teren i wracając w stronę drogi i naszych plecaków. Zeszło nam się trochę, bo poruszanie się po lesie, gdzie drwale zabierają wyłącznie pnie pozostawiając całą masę gałęzi po sobie nie należy do czynności łatwych i przyjemnych. W końcu udało nam się dotrzeć do pozostawionych pod czułą opieką kolegów plecaków. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy nasi ‘wartownicy’ dopiero po 40 minutach zorientowali się, że ktoś siedzi niedaleko nich i spokojnie konsumuje obiad, podczas, gdy oni smacznie spali. Chwila śmiechu, no i trzeba się zbierać bo Chomik wrócił ze swojego patrolu wzdłuż drogi wschód – zachód, którą mieliśmy się poruszać w kierunku kolejnego ORP i zadania. Niestety pierwsze zadanie – uniemożliwienie przeciwnikowi na przeniknięcie przez nasze linie nie zostało zakończone sukcesem. Jednak to w końcu dopiero pierwszy akt naszych warsztatów.
Marsz rozpoczęliśmy dwoma kolumnami wzdłuż drogi, ale niestety ze względu na ograniczony czas musieliśmy wyjść na drogę i przyspieszyć kroku (zresztą zgodnie z założeniami to my byliśmy na swoim terenie, więc co nam tam!). Dotarliśmy na miejsce kilka minut po piątej. Po zgromadzeniu całego plutonu rozpoczęliśmy realizację zadania przeciwpartyzanckiego. Dwoma tyralierami wzdłuż osi północ – południe rozpoczęliśmy oświetlając sobie las latarkami poszukiwanie wesołej drużyny przeciwnej. Gdy już traciliśmy nadzieję, około godziny 20.00, która była graniczną dla tego zadania, odezwał się Matej i okazało się, że znaleźliśmy naszych kolegów z przeciwnej strony. Wysoko nad nami zabłysnęła czerwona raca. Ludzie byli tak niecierpliwi, że biegiem puścili się w stronę przeciwnika. Po kilku minutach w naszą stronę z oddali zaczęło zbliżać się dwóch ludzi z latarkami czołowymi na głowach. Po bohaterskim ostrzale okazało się, że niestety, ale nasze wesołe tyraliery zostały uznane przez przeciwnika jako nagonka na zwierzynę przed polowaniem (nazajutrz w pobliżu faktycznie miało odbyć się polowanie) i przeciwnik wysłał parlamentariuszy na negocjacje z myśliwymi. Ot i pogawędziliśmy chwile wracając do naszej bazy przejściowej. Mały sukces jednak jest, nakryliśmy drużynkę przeciwnika z nogami w lesie – zdanie wykonane.
Najciekawsze pozostało jednak na koniec. My od północy, a Marek od południa mieliśmy zabezpieczyć drogę Jeleniów – Piórków. Zadanie nie precyzowało jak, ale mówiło o godzinach, 06.00 – 10.00. No wiec po rozstawieniu posterunków rozpoczęliśmy aktywne poszukiwanie kontaktu z przeciwnikiem. Pierwszy kontakt nawiązał Marek. Wraz z chłopakami dostaliśmy wdzięczne zadanie biegania z północy na południe i z powrotem, aby wesprzeć rejon w którym przeciwnik potencjalnie został odkryty – przydały by się rowery, albo jakaś hulajnoga chociaż . Kilka fałszywych alarmów, jedna założona przez nas zasadzka w dolinie strumienia, niestety większość działań okazała się bezcelowa. Paweł unikał nas jak diabeł wody święconej. W końcu koło godziny 09.30 w południowej części lasu namierzona została drużyna przeciwnika, nieświadomy niczego patrol młodych wlazł po prostu w środek ich ORP – się działo. Gonitwa była przednia, nie ma to jak zrywanie kontaktu po lesie z plecakami – pewno się chłopaki napocili. Natomiast my, jak zwykle biegusiem na południe wesprzeć działania. W końcu wybiła 10.00 – oficjalny koniec działań, udaliśmy się w kierunku leśniczówki, gdzie po drodze odbyło się podsumowanie i zdjęcie ćwiczących – oczywiście wszystko dla potomnych .
Stasiu

Dryżyna rozpoznawcza w działaniu – okiem uczestnika

Prolog

Warsztaty rozpoznawcze „Jeleniowskie 2014” miały w założeniu rozpocząć się w piątek, 21 lutego o godzinie 10 i trwać do godziny 12 w niedzielę, 23 lutego. To daje nam 50 godzin działania w terenie. Przewidziano podział na dwie grupy. „Czerwoni”, którzy przeprowadzali natarcie od strony wschodniej, mieli za zadanie rozpoznać infrastrukturę telekomunikacyjną w miejscowości Podłazy. Zadaniem „niebieskich” jako sił Obrony Terytorialnej, miało być ochrona drogi Leśniczówka Jeleniów – Podłazy – Piórków Kolonia, instalacji teleinformatycznej w Podłazach (wirtualnie) oraz likwidowanie grup dywersyjnych przeciwnika (to jak najbardziej realnie;). W moim przypadku ze względu na pracę nie mogłem dojechać na godzinę 10 w piątek. Uzgodniłem z organizatorami, że dotrę do rejonu działań wieczorem.

Piątek, 21 lutego 2014

Dzień zaczął się dla mnie typowo, tzn. pobudka o 6:00, potem praca itd. Po jej zakończeniu przed 15, miałem dosłownie niecałą godzinę czasu by zdążyć na pociąg o 15:39. Niedawno miałem wypadek, auto rozbite, więc trzeba było dostać się w rejon działań koleją. Dzień wcześniej przygotowałem cały szpej, więc wystarczyło tylko wskoczyć w mundur i lecieć na dworzec. Zdążyłem. W Kielcach byłem planowo. Szybki marsz na dworzec PKS i miałem szczęście: akurat ruszał autobus do Ostrowca Świętokrzyskiego, a więc w interesującym mnie kierunku. Wysiadka o 19:15 w Wólce Milanowskiej i marsz na Jeleniów. Niestety do Griszy, z którym miałem się (ewentualnie) zabrać z tego miejsca cały dzień nie mogłem się dodzwonić. Czekał mnie zatem spacerek. W linii prostej wydaje się to rzut kamieniem, ale jednak do rejonu działań miałem przed sobą (jak się potem okazało) prawie 15 kilometrów. Po drodze zatrzymałem się na poboczu w Jeleniowie, korzystając z ostatnich latarni, aby ubrać resztę szpeju (tzn. stuptuty, gore-tex, kamizelkę taktyczną, wyciągnąć broń itd.). Nieźle przy tym przestraszyłem mieszkankę sąsiedniego domu, która wyglądając nerwowo przez okno przez telefon wzywała „posiłki” 😉 Jedyna mapka jaką miałem to kiepskiej jakości czarno-biały wydruk maila od organizatora, ale droga była w miarę prosta. Marek telefonicznie poinstruował mnie co dalej, bo moja mapa kończyła się na Leśniczówce przy Jeleniowie. Miałem znaleźć czerwony szlak i jego skręt w lewo, gdzie miał mnie przechwycić Matej. Idąc bez latarki w lesie nie było jednak szans dostrzec jakichkolwiek znaków na drzewach. Oczywiście szlak minąłem, o czym przekonałem się, kiedy doszedłem do miejscowości po drugiej stronie lasu. Nie było innej rady jak zawrócić i iść z latarką. Teraz szlak znalazł się bez problemu, a na nim wkrótce dwójka łączników. Po kolejnym, dość długim spacerku dotarliśmy późno w nocy do bazy przejściowej śpiącej od jakiego czasu drużyny. Ponieważ w dołku nie było już miejsca, musiałem rozwinąć mandżur na pochyłym terenie obok, co nie było najszczęśliwszym rozwiązaniem. Oczywiście wszystko bez jakiegokolwiek lumena światła. Ponieważ po forsownym marszu ze szpejem byłem cały mokry, dlatego sen nie był zbyt komfortowy.

Sobota, 22 lutego 2014

Obudzono nas po 4, abyśmy wystawili dwa posterunki w celu nasłuchu i obserwacji. Spakowałem cały szpej i po krótkim śniadanku wyruszyliśmy. Nasz posterunek jednak nie nawiązał jakiegokolwiek kontaktu z przeciwnikiem, dlatego o 7:00 powróciliśmy z zadania. Mieliśmy czas do 9. O tej godzinie wyszliśmy w czteroosobowym patrolu rozpoznawczym. Brak kontaktu i powrót przed 11. Po małej reorganizacji bazy i dołączeniu Griszy z ekipą (który nota bene nocował gdzieś przygodnie w lesie) mieliśmy chwilę wolnego. Przerwa na posiłek itd. nie trwała jednak długo. Wkrótce wyruszyliśmy na kolejny patrol, tym razem dołączył do nas Matej, który pełnił funkcję dowódcy drużyny. Dla porządku dodam, że dowódcą mojego plutonu („niebieskich”) był Marek, natomiast dowódcą sił przeciwnika („czerwonych”) Paweł. W czasie patrolu na pasmo Jeleniowskie Gór Świętokrzyskich zawitała prawdziwa wiosna. Słoneczko zaczęło ładnie przypiekać, więc humory były niezłe. Muszę przyznać, że czytając relacje z poprzednich edycji byłem nastawiony na ciężką zimę i taki sprzęt też zgromadziłem: rękawice gore-tex, skarpety z wełny merynosów i inne cuda. Wyżej wymienionych nawet nie wyciągnąłem z plecaka 😉 Wszystkiego się spodziewałem, ale nie tego, że po powrocie z patrolu legnę na karimacie w krótkim rękawku i będę się opalał 😉 Wkrótce jednak padł rozkaz zebrania mandżuru i wymarszu na nowe stanowisko. Po dojściu do nowej bazy dokonaliśmy rozpoznania jej otoczenia najpierw metodą serce, a następnie metodą pudełko. W tym czasie reszta w bazie prowadziła nasłuch i obserwację. Po rozpoznaniu okolicy wyruszyliśmy dalej, wedle rozkazów dowódcy plutonu. O dziwo łączność działała doskonale do samego końca 😉 Działając w buddy teamie z Matejem wspólnie mierzyliśmy podczas marszu azymut 230, co nie było łatwe zważywszy na to, że w ziemi leżało jeszcze mnóstwo żelastwa z II wojny światowej i często busola świrowała nawet o 90 stopni. Oprócz pilnowania azymutu mierzyłem jeszcze odległość i udało mi się na dystansie 1200 metrów, jakie mieliśmy przejść, pomylić jedynie o czterdzieści parę metrów w tym dość trudnym terenie. Po drodze spotkaliśmy ludzi, ale sygnał dalszy dał potwierdzenie – to nasi. Marek skoncentrował cały pluton w jednym miejscu, po czym zreorganizował go i wyznaczył zadania na noc (w międzyczasie zapadł zmierzch). Zadaniem mojej drużyny było przeczesanie fragmentu lasu na samym końcu (południowo-zachodnim) rejonu naszych działań, po drugiej stronie głównej drogi. Zaczęliśmy przeszukiwać po ciemku, ale efekt był tylko taki, że robiliśmy mnóstwo hałasu, co chwila się potykaliśmy, szliśmy praktycznie obok siebie, żeby się nie zgubić, a co chwila ktoś dostawał w „ryj” gałęzią. W związku z powyższym podjęto decyzję o przeczesywaniu terenu z użyciem latarek. Choć to niezgodne ze „sztuką” to efekt był dużo lepszy. Na tyle lepszy, że po kilkudziesięciu minutach znaleźliśmy trójkę niemało wystraszonych i chyba lekko zaspanych żołnierzy przeciwnika, którzy przedstawili się w następujący sposób: „Jesteśmy ze stowarzyszenia Obrona Narodowa i mamy tutaj ćwiczenia…” 😉 Byli święcie przekonani, że natrafiła na nich nagonka myśliwych. Po częściowym przeczesaniu lasku wróciliśmy na stanowisko, gdzie czekał już na nas dowódca plutonu. Przekazał dowódcom drużyn rozkazy na noc i następny dzień, a my mieliśmy chwilę czasu na odpoczynek. Przyznać trzeba, że w tym momencie narobiło się sporo bałaganu, a dyscyplina światła i dźwięku poszła się… przejść 😉 Gdyby w tym momencie zaskoczył nas przeciwnik to byłby niezły pogrom. Wspomnianą odprawę oczywiście podsłuchałem, bo zawsze lubię działać znając szerszy zamiar dowódcy. Wymaszerowaliśmy. Zrobiło się niemałe zamieszanie przy tej okazji, bo trochę bez sensu zrobiliśmy kółko i wróciliśmy w to samo niemal miejsce w celu założenia bazy przejściowej. Reszta drużyn z dowódcą plutonu poszła gdzie indziej. Szczęściarze nocowali ponoć nawet pod dachem 😉 My w każdym razie pod chmurką. Po rozwinięciu karimatki, worka gore-tex i śpiwora przespałem się jakiś czas.

Niedziela, 23 lutego 2014

Mniej więcej w połowie nocy poszliśmy na patrol. Poruszaliśmy się drogą w naszym rejonie odpowiedzialności, czyli w kierunku wschodnim od szlabanu przy skrzyżowaniu z główną drogą. Szedłem na szpicy, ale nikogo nie spotkaliśmy. Wróciliśmy dospać swoje. Tej nocy spało mi się, w przeciwieństwie do poprzedniej, bardzo dobrze i ciepło. Po przebudzeniu nad ranem, jeszcze po ciemku spakowałem szpej i wyruszyliśmy główną drogą na północ. Zaczęło świtać. Będąc na szpicy zauważyłem idących w naszym kierunku ludzi, ale rozpoznaliśmy się – to nasi. Marek, którego między innymi spotkaliśmy, wydał nowe rozkazy i dalej ruszyliśmy „szykiem przeciwzasadzkowym” 😉 – tzn. przed szykiem drużyny po obu stronach drogi na głębokości kilkunastu metrów szło po dwóch strzelców mających nawiązać kontakt z ewentualnymi ubezpieczeniami przeciwnika i uchronić resztę kolegów przed wejściem w zasadzkę. Ten sposób poruszania się przyniósł efekt, bo wkrótce po wschodniej stronie drogi natrafiono na przeciwnika. Po krótkiej walce i ataku naszej drużyny na jego skrzydło – wycofali się zrywając kontakt. U nas nastąpiła reorganizacja. Zostawiliśmy plecaki i ruszyliśmy dalej drogą. Po jakimś czasie dostałem rozkaz zajęcia stanowiska – posterunku obserwacyjnego na skarpie po wschodniej stronie drogi. Celem było oczywiście wykrycie poruszającego się przeciwnika, który w tym momencie był w trudnej sytuacji: pozostawało mu coraz mniej czasu na wykonanie zadania. Po jakimś czasie (niespełna godzinie) przyszedł do mnie Radzik z Ulką i powiedział, że po drugiej stronie doliny na wschód, na wzgórzu słyszano trzask gałązki i mamy to sprawdzić. Ruszyliśmy w trójkę. Swoją drogą Radzik to prawdziwy pionier maskowania – cały uwalony był w błocie i poobklejany liśćmi 😉 Po przekroczeniu strumienia i wdrapaniu się na górę przeprowadziliśmy nasłuch. Totalny spokój. Poszliśmy zatem jeszcze kawałek drogą, ale nie spodziewaliśmy się raczej niczego. Ku naszemu zdziwieniu, kilkadziesiąt metrów dalej usłyszeliśmy przedzierającego się przez gęstwinę przeciwnika. Radzik zameldował o sytuacji przez radio. Na moje pytanie o możliwość otwarcia ognia dostałem twierdzącą odpowiedź. W momencie przekraczania drogi przez żołnierzy „czerwonych”, trójkę z nich „ustrzeliliśmy”. Nie wiedząc (na szczęście:) z jakimi siłami mają do czynienia, zaczęli się wycofywać. Podczas tego wycofywania nie mogliśmy pozwolić na zerwanie kontaktu, ponieważ czekaliśmy na resztę naszego towarzystwa (taki był rozkaz). Zanim przybyła reszta udało się na pewno „ustrzelić” jeszcze dwóch 😉 Po przybyciu reszty naszych kontakt został jednak utracony. Radzik ze swoją drużyną miał jeszcze pomacać okolicę, a my z Matejem i naszą drużyną, która w międzyczasie dołączyła mieliśmy zejść na dół. Droga, którą wybrałem na zejście okazała się kolejną linią spotkania z „czerwonymi”. Było ono dość niespodziewane także dla nas, bo nie byliśmy pewni czy to czasem nie Radzik. Okazało się jednak, że nie. Dlatego po dłuższej chwili zaczęliśmy ostrzał, ale w tym czasie przeciwnik zdołał zająć już dogodne stanowiska, przez co zdecydowaliśmy się wycofać. Po radiu dostaliśmy jednak rozkaz, aby nie utracić kontaktu z przeciwnikiem. Dlatego po płytkim wycofaniu schowaliśmy się wyczekując dalszego rozwoju sytuacji. Słyszeliśmy doskonale jak przeciwnik przeprowadza reorganizację (nastąpiło u nich małe rozprężenie, śmiechy itd.), a następnie rusza równolegle do nas. Matej w tym czasie odesłał resztę drużyny do plecaków przy drodze głównej w dole, natomiast my razem poszliśmy w ślad za przeciwnikiem. Minęło jednak zbyt dużo czasu i straciliśmy kontakt wzrokowy. Szliśmy nieco po tropach, ale w którymś momencie „czerwoni” musieli odbić z drogi w lewo, czego nie stwierdziliśmy. Nie miało to jednak większego znaczenia. Główna droga była szczelnie obstawiona, a czasu do ustalonego końca ćwiczenia zostało 15 minut. Nie było szans, żeby „czerwoni” mogli tu jeszcze coś zdziałać. Koniec czasu, czyli godzina 10 zastała nas z Matejem w chwili przekraczania strumienia i powrotu na drogę. Wkrótce zaroiło się na niej od uczestników manewrów. Ruszyliśmy z Matejem w stronę pozostawionych plecaków, ale koledzy nas już wyręczyli (dzięki Marek). Teraz można było na spokojnie wymienić uwagi i pośmiać się już na luzie z naszych licznych działań, jak i błędów. Ja też sporo ich popełniłem, ale ten ich nie popełnia, kto siedzi w domu w ciepłych bamboszach i wysiaduje jaja na fotelu 😉 Na koniec oczywiście pamiątkowe foto, podziękowania, wiece itd. Szczęśliwie udało mi się znaleźć transport do Kielc (dzięki koledzy), gdzie w trójkę podreperowaliśmy braki w wyżywieniu, korzystając z renomowanej restauracji na „M” 😉 Ja następnie udałem się na dworzec, gdzie jeszcze spotkałem dwóch kolegów, więc dwie i pół godziny czekania na pociąg minęły szybko. W końcu o 14:46 wyruszyłem do domu, na szczęście bez przesiadek i z dobrą lekturą, bo na dworcu kupiłem oczywiście… „Polskę Zbrojną” 😉

Epilog

Lasy w paśmie Jeleniowskim Gór Świętokrzyskich są piękne, nawet nie sądziłem, że aż tak. Wspaniałe widoki robią ogromne wrażenie, nawet o tej porze roku. Do tego, jako miłośnik historii i czujący po polsku człowiek, miałem możliwość działania na terenie walk Armii Krajowej oddziału „Ponurego”. Przemierzając teren cały czas natrafialiśmy na pozostałości po umocnionych stanowiskach, ziemiankach czy liniach okopów… Piękno tych terenów w połączeniu z myślami o tych wszystkich żołnierzach AK mieszkających tu i walczących w czasie wojny wycisnęło spore piętno w sercu. Część mnie na zawsze zostanie w tych lasach.
AD
Relacja uczennicy klasy wojskowej z Ciechanowca
Zimowe Warsztaty Rozpoznawcze w paśmie Jeleniowskim były dla mnie czymś zupełnie nowym. Wybrałam się na nie pełna obaw, co mnie czeka. Zaraz po rozpoczęciu ruszyliśmy na mały „spacer”. Po nim myślałam, że wcale tam nie pasuję i się wyróżniam. Zmęczenie nie tylko mi dało się we znaki. Ruszyliśmy na małe rozpoznanie. Już po kilkunastu minutach marszu okazało się ze mapa jest nieaktualna. Bazowaliśmy na własnych spostrzeżeniach z patrolu. O 16 zaczęliśmy organizować bazy na nocleg i rozstawiać stanowiska obserwacyjne. Pierwszy raz spotkałam się z takim zaangażowaniem, które porównując do zainteresowania w mojej klasie wojskowej robi kolosalną różnice. Właśnie z tego powodu bałam się tego szkolenia. Pierwszy mój nocleg w lesie bez ogniska i namiotu na długo pozostanie mi w pamięci. Nie ukrywając zmarzłam niemiłosiernie. Kolejny dzień przywitaliśmy patrolami. Jakikolwiek ruch powodował uśmiech, dlatego że od razu robiło mi się ciepło. Ogromny ubaw spowodował nocny przemarsz, który pokazał jak działamy na zmęczeniu i niewyspaniu. Znalezienie posterunku przeciwnika podniosło wszystkich na duchu. Druga noc z mojego punktu widzenia okazała się zdecydowanie lepsza. Ciepły nocleg wyłączył zupełnie racjonalne myślenie. O świcie zaczęliśmy zabezpieczać drogę Jeleniów- Podłazy. Przeciwnik nie próżnował i wybrał trudniejszą, lecz mniej spodziewaną przez nas drogę. Podobał mi się przekaz informacji, ponieważ otrzymywałam konkretne i zwięzłe rozkazy, dzięki którym mogłam precyzyjnie określić sytuację. Jedyne, czego mi brakowało to sprzętu typu ASG, dzięki któremu moglibyśmy zaobserwować celność własnych strzałów w sytuacji stresowej, co miałam okazję poczuć podczas szkolenia desantowego dla klas wojskowych w 18 Batalionie Powietrzno-Desantowym w Bielsko-Białej. Całe szkolenie dało mi więcej niż oczekiwałam, chodź zaskoczyła mnie pogoda, w dobrym tego słowa znaczeniu. Kurs dał mi możliwość zdobycia nowego doświadczenia, które będę mogła wykorzystywać w rozwijaniu swoich pasji.

Hobbit,
„Z pamiętnika Łazika”
czyli relacja z Warsztatów Rozpoznawczych
Jeleniowskie 2014

Warsztaty Rozpoznawcze „Jeleniowskie 2014” podobnie jak i każde działania rozpoznawcze można by opisać trzema słowami: maszerowanie – czekanie – marznięcie. Ci którzy szukają setek wybuchów i mnóstwa dynamicznych akcji niczym podczas walki w mieście na pewno nie pasują do Rozpoznania. Tutaj trzeba być cierpliwym, cichym, wytrwałym i jeszcze raz cierpliwym. Ale po kolei:
Maszerowanie. Oczywiście ubezpieczone na ogół w tempie i według zasad patrolowo-rozpoznawczych. Jedną z najważniejszych czynności poprzedzających sam kurs była odpowiednia konfiguracja plecaka tak by do długotrwałego marszu się nadawał. A zatem bierzemy tylko to, co faktycznie nam się może podczas działania przydać i czego prawdopodobnie użyjemy. Posiadając doświadczenie z innych kursów nie stanowiło to zbytniego problemu, lecz oczywiście nasz dowódca dorzucał każdemu kilka kilo sprzętu co by za lekko nie było. Mi się na szczęście dostał jedynie noktowizor nsp-3 więc tragedii nie było – z doczepionym do plecaka karabinem SWD waga nie przekraczała 30 kg. Tak więc odpowiednio dociążeni wyruszyliśmy z punktu startowego w piątek ok. godziny 13:00. Trzon naszej drużyny rozpoznawczej stanowiła 4-osobowa sekcja przyszłego GS Warszawa, czyli ludzie z zaawansowanego pododdziału „Dęby” wchodzącego w skład JS 1313 AON, dowodzeni (na kursie) i szkoleni (na co dzień) przez insp. Pawła Makowca. Skład osobowy uzupełniało dwóch Strzelców z Pruszkowa oraz po jednym Strzelcu z Łodzi i Warszawy (?), a także jeden członek GSR. W składzie tym rozpoczęliśmy pierwszy etap działania, jakim był marsz w rejon wschodniego zbocza jednego z najwyższych wzniesień na obszarze ćwiczeń. Ze względu na fakt, iż praktycznie od razu wchodziliśmy w rejon działania, poruszaliśmy się wolno, nasłuchując co jakiś czas czy nie ma oznak ruchów przeciwnika. Droga do wyznaczonego punktu zajęła nam ok. 5 godzin i gdy dotarliśmy na miejsce zaczęło się już ściemniać. Mieliśmy jakieś 2-3 godziny opóźnienia względem otrzymanego planu działania (godzinę straciliśmy na starcie przez kwestie organizacyjne), zaś do osiągnięcia był jeszcze drugi punkt docelowy znajdujący się zdecydowanie bliżej miejsca rozmieszczenia głównych sił przeciwnika, w którym mieliśmy utworzyć nocną bazę i przespać się parę godzin. Po ok. półtora godzinnym postoju i modyfikacji planu działania, wyruszyliśmy w dalszą drogę ok. godziny 21. Ze względu na panujący mrok poruszaliśmy się bardzo ostrożnie i powoli, podążając na przemian leśną gęstwiną i pomniejszymi dróżkami. Nawigacja w takich warunkach to już nie szukanie najbliższej stacji benzynowej na mapie samochodowej, tu naprawdę szło się zgubić. Na szczęście dzięki doświadczonemu zespołowi nawigatorskiemu bez większych przeszkód osiągnęliśmy drugi punkt (długość trasy pomiędzy punktami wynosiła ok. 2 km co pokazuje poziom trudności) mniej więcej ok. godz. 1 w nocy. Nastał czas na wyczekiwany odpoczynek i sen. Jak więc widać na załączonym opisie maszerowało się dużo, najczęściej w trudnych warunkach, dźwigając na plecach grubo ponad 20 kg. Jednakże dla części drużyny trudy marszu nie dawały się tak we znaki jak długotrwałe czekanie….
Oczekiwanie. Stanowiło w zasadzie pod względem czasowym, większą część szkolenia. Czekało się w ORP, czekało się na punktach ubezpieczenia. Nie oznaczało to jednak możliwości rozluźnienia się czy odpoczynku. Należało stale obserwować teren i nasłuchiwać czy czasem gdzieś nie widać/słychać oznak działalności przeciwnika. Na wyczekiwaniu minęła praktycznie cała sobota. Generalna „pobudka” pododdziału nastąpiła po godzinie 4 rano. Ok. 5 wyruszyliśmy całością na dalsze działanie. Planowany punkt ORP, który miał się stać naszą „bazą główną” sobotniego działania, osiągnęliśmy po ok. godzinie marszu. Tu nastąpiła reorganizacja drużyny. W dalszą drogę wyruszyliśmy w 8-osobowym składzie – D-ca ze swoim RTO oraz dwie trzy-osobowe sekcje, które z czasem miały utworzyć punkt obserwacyjny, kluczowego dla wykonania zadania odcinka wiejskiej drogi. Pozostałe dwie osoby pozostały jako obsada ORP i przebywały w nim… aż do późnego wieczora. Po ok. 30 min marszu dotarliśmy do miejsca, w którym na początku miała rozłożyć się moja sekcja. Był to punkt ubezpieczenia posterunku obserwacyjnego, znajdujący się w odległości ok. 150-200 m. od niego. Tutaj rozpoczęła się pierwszy solidny etap oczekiwania. Ponieważ mieliśmy prowadzić ubezpieczenie przez 3 godziny podzieliliśmy się na tury według zasady: dwóch ubezpiecza, jeden odpoczywa. Pozwoliło nam to zachować świeżość na dalsze działanie. Punkt oczywiście odpowiednio zamaskowaliśmy, aby nie zostać wykrytym przez nieprzyjaciela. Czas ten minął nam względnie szybko na… szeptanych rozmowach, przerywanych nasłuchiwaniem. Aktywności przeciwnika nie odnotowaliśmy żadnej. Ok. godz. 12 poszliśmy zmienić sekcje, która prowadziła obserwacje. Tutaj miała miejsce…. kolejna porcja oczekiwania, albowiem jeden z nas prowadził obserwację wyznaczonego odcinka drogi z zamaskowanego punktu, podczas gdy pozostała dwójka ubezpieczała go z odległości ok. 20 metrów. Punkt obserwacyjny znajdował się na skraju lasu, na lekkim podwyższeniu i roztaczał się z niego dogodny widok na wioskę, w której potencjalnie miały znajdować się główne siły przeciwnika. Zadaniem obserwatora było sporządzenie szkicu obserwacji (jednego na sekcję) oraz notowanie wszelkiej aktywności na obserwowanym obszarze. Każdy z nas wykonywał tą funkcję przez godzinę, po czym następowała zmiana. Po 3 godzinnym pełnym cyklu, podmieniła nas pierwsza sekcja, a my otrzymaliśmy rozkaz udania się do ORP. W „bazie” zostały przekazane nam dalsze koordynaty. Mieliśmy utworzyć drugi punkt obserwacyjny, bez ubezpieczania przez inną sekcję, w bezpośredniej styczności z główną drogą prowadzącą przez teren działań. Punkt był bardzo ważny dla wykonania głównego zadania, albowiem umożliwiał bardzo wnikliwą obserwację opisywanej wcześniej wioski z innej perspektywy, jednakże ryzyko wykrycia było naprawdę spore. Dodatkowo skraj lasu nie był jakoś wybitnie zalesiony, co stanowiło dodatkową trudność. Na szczęście, gdy dotarliśmy do opisywanego punktu, zaczęło się szybko ściemniać co poprawiało naszą sytuację. Ok. 30 minut zajęło nam zamaskowanie punktu obserwacyjnego i punktu ubezpieczenia, zamontowanie noktowizji na SWD oraz wykonanie szkicu obserwacji. Po tych czynnościach nastąpiło…. oczekiwanie. W czasie, gdy jeden z nas pracował jako obserwator, drugi ubezpieczał kolegów od godziny 6-tej, trzeci zaś odpoczywał. Klasycznie zmiany miały następować co godzinę. Po upływie ok. półtorej tury ok. godz. 20 usłyszeliśmy wystrzały i zobaczyliśmy błyski w odległości kilkuset metrów, z rejonu gdzie znajdował się pierwszy punkt obserwacyjny. Przez radio dochodziły sprzeczne komunikaty dotyczące wyeliminowania pierwszej sekcji, która w dalszym ciągu realizowała zadania na tamtym obszarze. Sami otrzymaliśmy rozkaz powrotu do ORP. Realizację tego polecenia poprzedziła skryta likwidacja punktu obserwacyjnego oraz długi nasłuch potencjalnej aktywności przeciwnika. Po godzinie 21 wyruszyliśmy nieco okrężną drogą, aby uniknąć ewentualnego wykrycia. Droga powrotu zajęła nam ok. półtorej godziny i obyła się bez większych przeszkód. Krotko po nas do ORP dotarła pierwsza sekcja, która cało dotarła do „bazy”. Otrzymaliśmy od dowódcy czas na godzinny odpoczynek, który wykorzystaliśmy na krótką drzemkę. Jedynym dyskomfortem było….
Marznięcie. Na szczęście (dla niektórych był to zawód) na tym szkoleniu naprawdę umiarkowane. Pogodę mieliśmy wprost wyśmienitą i nie nękały nas żadne opady. Co prawda lutowa pora sprawiała, że zimno atakowało człowieka od podłoża, a rozgrzany marszem organizm zmuszony do kilkugodzinnego postoju szybko łapał chłód, jednakże były to przeciwności, na które byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Bivy covery, karimaty, odzież goretexowa i polarowa oraz śpiwory (na nocnych postojach) sprawiły, że charakterystyczny dla działań rozpoznanych problem zimna prawie nas na tym szkoleniu nie dotyczył. Co prawda mój etatowy „body” kończył na czterech warstwach termo, ale chłopak po prostu lubi mieć ciepło. Po godzinnej drzemce i symbolicznym marznięciu wyruszyliśmy z naszego ORP do punktu, w którym mieliśmy spędzić resztę nocy. W trakcie marszu jeden człowiek z drużyny doznał przegrzania (zły dobór ubioru) i chwilowo zemdlał, co wymusiło tymczasowy postój. Prócz tego incydentu pozostała część drogi minęła bezproblemowo. Rozlokowaliśmy się w bezpośredniej styczności z podmokłym terenem co utrudniało wyśledzenie nas. Tym razem nocny postój trwał niespełna półtorej godziny, po którym wyruszyliśmy w stronę nowego ORP. Gdy osiągnęliśmy cel zaczynało już świtać. Po obowiązkowym nasłuchu i procedurach zdejmowania plecaków i rozlokowania ludzi, na rekonesans przed planowaną zasadzką na przeciwnika, wyruszyła 5-cio osobowa grupa. Zdążyło minąć ledwie kilka minut gdy okazało się że trafili na kontakt ogniowy. Po zbliżających się odgłosach eksplozji wywnioskowaliśmy, że sami wpadli w zasadzkę a przeciwnik planuje nas okrążyć. Zastępca dowódcy podjął decyzje o ewakuacji „na lekko” (bez plecaków) i ucieczkę w stronę poprzedniego punktu zapasowego. Niestety podczas małego zamieszania przy ewakuacji nie wzięliśmy żadnego radia, co wykluczyło możliwość jakiejkolwiek komunikacji z resztą składu. Po ucieczce na ok. 300-400 metrów i ponad półgodzinnym nasłuchiwaniu udaliśmy się bezpośrednio do wspomnianego punktu. Zgraliśmy się praktycznie idealnie z dwuosobową sekcją, która została wysłana na nasze poszukiwanie. Okazało się, że grupa patrolowa zaskoczyła przeciwnika, pierwsza otworzyła ogień i szybko zerwała kontakt. Po ponownym dotarciu do ORP i reorganizacji drużyny, moja sekcja otrzymała rozkaz udania się wyznaczony punkt do planowanej zasadzki. Zdążyliśmy odejść na nieco ponad 100 metrów gdy złapaliśmy kontakt ogniowy z przeważającym liczebnie przeciwnikiem. Aby odciągnąć wroga od reszty drużyny postanowiliśmy „rwać kontakt” w nieco innym kierunku niż ten, z którego przyszliśmy. Problem polegał na tym, że kierunek, który obraliśmy wiódł na dość pokaźne wzniesienie i to przez gęste zarośla. Po kilkunastominutowej gonitwie, udało nam się oderwać od nieprzyjaciela i skryć w zaroślach. Wróg jednak nie poprzestawał i uporczywie starał się nas wytropić. W pewnym momencie ich drużyna przeszła w odległości niespełna 10 metrów od nas, jednak bardzo dobry kamuflaż i absolutna cisza w sekcji pozwoliła pozostać niezauważonym. Odczekaliśmy jeszcze ok. 20 minut, po czym przystąpiliśmy do próby nawiązania łączności z resztą składu, niestety bez skutku. Sytuacje pogarszał fakt, iż podczas ucieczki straciliśmy nieco orientację w terenie. Postanowiliśmy nieco okrężna drogą wrócić do naszego ORP. Marsz rozpoczęliśmy ok. 9:00, czyli godzinę przed planowanym zakończeniem szkolenia. W międzyczasie udało nam się nawiązać kontakt z dowódcą. Okazało się że pozostała część drużyny skutecznie przeprowadziła zasadzkę na pododdział przeciwnika i oczekuje nas teraz we wspomnianym punkcie. Niestety nie udało nam się do nich dotrzeć przed zakończeniem szkolenia. Równo o godzinie 10:00 weszliśmy na drogę główną, którą odszukaliśmy kilka minut wcześniej a następnie udaliśmy się „na luźno” do centralnego punktu szkolenia.
Pomimo zmęczenia i wszelkich innych „trudów”, szkolenie wspominam bardzo dobrze. Przetrenowaliśmy kilka ważnych elementów w rozpoznawczym fachu, takich jak nocne nawigowanie, praca na plecaku, obserwacja obiektów czy marsz ubezpieczony. Z niecierpliwością czekam na kolejne….

Skipper