Kurs Działań Nieregularnych (KDN), Studzianki Pancerne 2015 – okiem uczestnika

18 września 2015 Kordek

Minął rok i miesiac, ponownie znalazłem się w Studziankach Pancernych, nocleg był, jak poprzednio w zamienionej w muzeum szkole. Jednak jak w 2014 był to kurs unitarny, pierwszy z kursów ON.PL w jakim uczestniczyłem, KDN był już kolejnym z cyklu: po weekendowych: Kursie Piechoty (KP), Rozpoznania Ogólnowojskowego (KRO) i dwu-weekendowym Kursie Walki w Mieście (KWM). KDN zdecydowanie był ukoronowaniem nieco ponad roku (intensywnego) szkolenia.

Wraz z innymi kursami ON.PL w czasie 13 miesiecy łącznie spędziłem jakieś 20 dni na szkoleniach. Poniżej krótka notka napisana z mojego punktu widzenia, na zakończenie zaś parę słów podsumowania, rady dla myśących o KDN i wnioski.
Organizatorzy zapowiadali: Należy przygotować się na działanie z dużymi obciążeniami i brakiem snu, jak zapowiadali tak zrobili. Kurs zdecydowanie należał do najcięższych z moich dotychczasowych kursów ON.PL.
W sumie wzięło udział 15-17 kursantów (była rotacja), czyli mniej niż limit 24 osób. Widać było kontrast np. z KP gdzie bywa i coś koło setki. Kurs był podzielony na dwie części. Pierwsza było to przygotowanie: ćwiczenie zasadzek, przenikanie, zakładanie bazy, nawigacja dzienna i nocna, praca z mapą, punkty kontaktowe, nocleg (program). Zaś kolejna, główna, część to seria zadań taktycznych, non-stop, jedno po drugim. Jak pierwsza część były to krótkie zadania, gdzie mieliśmy okazję wrócić do szkoły, coś zjeść, przespać się, umyć, to kolejna trwała ponad 48 godzin. W ramach zadań taktycznych mieliśmy: organizacja zasadzki (dzień, noc), przemarsze, zakładanie bazy, organizacja punktów kontaktowych i odbiór łączników, obserwacja obiektu, oraz opanowanie chronionego mostu.
W czasie kursu zapadło mi w pamięci kilka momentów, ktorymi chciałbym się podzielić:
Pierwszym było to wyjście, w drugą noc. Zostaliśmy podzieleni na sekcje, każda sekcja miała spędzić noc w wyznaczonym rejonie, później miało nastąpić połączenie sekcji i spotkanie z łącznkiem. Wrażenie robiła pierwsza noc w lesie, jak miałem już okazje spać , często sam, w różnych miejscach (góry, jaskinie, parki, sztolnie, czy bunkry) to tym razem noc była inna. Nocowaliśmy…no właśnie…gdzie? Znany był tylko kwadrat lasu i przybliżone koordynaty. Wyjście było bez latarek, nawigator prowadził nas zerkając na fluorescencyjny kompas, reszta za nim, po zejściu z drogi trzymając się oporządzenia, czy plecaka, poprzednika. Znaleźliśmy nabardziej gęste chaszcze, tak iż nawet i niebo było ledwo z nich widać, oparliśmy się plecy-w-plecy, nie zdejmując oporządzenia i broni, wyznaczyli warty i spali (czy raczej usiłowali spać w moim wypadku). Wszystko w kompletnej ciemności, tak iż nie było widać wyciągniętej ręki. Jedynie można było słyszeć własny oddech, lekkie ruchy osoby obok, czy też wędrujące nieopodal zwierzaki. Wyszliśmy po 2 godzinach, również w egipskich ciemnościach. Jak wyglądało miejsce noclegu, nie mam nawet najmniejszego wyobrażenia. Zdecydowanie coś innego niż nawet samotny „dziki” nocleg w górach, nie mówiąc już o komfortowym namiocie.
Kolejny to zasadzka, pierwsze zadanie taktyczne. Mieliśmy przenocować w bazie i o 4 rano wyjść, założyć kolejną bazę i z niej przygotować zasadzkę. Tym razem wyznaczony zostałem dowodzącym całości (poszczególne funkcje były rotowane, tak iż każdy miał okazję dowodzić). Pierwszą niespodzianką był bardzo krótki czas na przygotowanie i planowanie, ale jakoś w końcu poszło. Dotarliśmy do miejsca noclegu, przespali się dwie godziny (z czasem na warty) i wyruszyli. Do kolejnej bazy udało się dotrzeć na czas, zasadzka też była gotowa o czasie. Była to typowa zasadzka liniowa, wzdłóż drogi, z ubezpieczeniem z obu stron, oraz głównymi środkami ogniowymi: miną kierunkową (w tej roli pozoracja – miotająca groch) i Karabinem Maszynowym (KM) pokrywającymi „strefę śmierci”. Oddział zaległ, przed sobą, lekko z boku, widziałem grupę szturmową, leżącą w linii, za zwaloną brzozą, za drzewem, zaraz przedemną, osobę odpalającą minę, na ustalony znak, odpalenie miny było też sygnałem do otwarcia ognia przez resztę. Czas się dłużył, przejechał traktor leśników, przemaszerowała tam i nazad miłośniczka wędrówki z kijkami, w końcu usłyszałem krótki sygnał radiowy „Mała Kaczka”, czyli nadciąga „wróg” i to w sile pozwalającej na nasz atak. Najpierw, niespodzianka – wyłoniła się czujka, osoby maszerujące po obu stronach drogi, potem jest, w oddali, wolno pojawia się jadący ciemny samochód. Samochód się zbliża, daję sygnał gotowości odpalającemu minę, przygotowanie do odpalenia, na zamaskowanej farbami twarzy widzę wyraźnie białka oczu i wyczekiwanie, samochód się porusza, jest coraz bliżej, słyszę szept przydzielonych nam obserwatorów, już, już, teraz ale wiem że jeszcze nie czas. Lekko kręcę głową, odpalający ma się wstrzymać. Przed oczami mam wizualizację pokrycia ognia KM i miny, wreszcie, po chwilce, wydającej się wiekiem, samochód dotarł w ten właśnie punkt. Szybko opadająca ręka, znak, zwarcie dwóch przewodów, głośne odpalenie „miny”, za raz za nią leci ze świstem i czerwonym snopem iskier pozoracja rakiety/granatnika p-panc, przelatując tuż nad dachem samochodu. Jak się okazało odpalenie miny było tak dokładne iż….groch wleciał przez okno do środka pojazdu. W realnych warunkach było by z pojazdu tylko sito. Potem już zasadzka zgodnie ze sztuką (działanie grupy szturmowej, przeszukującej, wysadzającej, odskok), urozmaiceniem była konieczność wyniesienia „zabitego” (własnego), oraz rannego. Zasadzka została zaliczona, zaś zaangażowani w minowanie(podkładająca para i odpalający) otrzymali zasłużone „plusy” za ich pracę.
Wreszcie trzeci, choć też i ciężko wybrać, bowiem wiele się działo, moment. Czyli jak wpływa brak snu, poprzednią noc i dzień działań pamiętam dobrze, drugi wieczór też, jednak kolejna noc zlała się w jedno. Jak wyruszyliśmy, po kilku godzinach przestałem reagować, światło księżyca powodowało zlewanie się obrazu, brak trzeciego wymiaru. Wszystko dookoła przestało istnieć, widać było cień lasu, zarys drzew, łunę księżyca, świecący piasek drogi, tajemnicze kształty, jedyny cel; iść, nie zasnąć, iść, podnieść się po chwili przystanku, trzymać miejsce w szyku, patrzeć czy ktoś obok nie śpi, w marszu wypatrywać osoby przed sobą, ciemniejszego jej cienia, lub złapać poprzednika za plecak idąc w gąszczu, błędnie wpatrywać się w kompas aby wiedzieć jaki jest azymut marszu. Pełen automatyzm działania, ile to trwało….pół godziny, godzinę, pięć…nie wiem. Pod koniec marszu na przystanku jakoś 1/3 osób trzeba było poszturchiwać, aby wstawały i szły dalej. Wstawały, formowały szyk, krok za krokiem, do przodu, pochód zombie, iść, nie spać, przeliczyć się i tak bez końca – część osób miała zaburzenia widzenia, halucynacje, jedna osoba zasnęła i została na trasie. Wreszcie dotarliśmy w miejsce bazy, czeka nas zadanie, ale jasne jest iż mało kto jest je w stanie wykonać, zajęcie miejsc, szybkie przydzielenie sektorów obserwacji, wyznaczenie warty i tak…można spać! Zalegam za zwalonym pniem sosny, rozkładam rękawiczki do przeschnięcia, obojętnie spoglądam na gałęzie i szyszki leżące na trawie, co tam gałęzie, kładę na nie zwiniety tarp DPM, skulony kładę na nim. Niczym Gollum z Hobbita półprzytomnie upewniam się jeszcze kilka razy iż mój skarb, przydziałowa racja 24 godzinna, która musi mi starczyć na kilka dni, jest na miejscu i nie wypadła przy otwieraniu plecaka. I tak wreszcie ten oczekiwany moment nadchodzi, spanie…całe 30 minut! Po tym czasie, cud, spokojnie wstaję, wzok już normalny, mogę działać, biorę z mapy azymut, patrzę na lekką poświatę kompasu, czekam aż igła się ustabilizuje, obieram kierunek, wychodzimy we trójkę aby kontynuować zadanie. Zadanie, założenie punktu obserwacyjnego, zostało wykonane. Wystarczyła tak krótka przerwa na sen aby oddział odmienił się i mógł działać, rankiem zaś, po kolejnym przemarszu, udało się przespać kolejne 2-3 godzinki, co ciekawe obudziłem się sam, o porze w której zwykle wstaję, pierwsza myśl…..jaki długi sen, druga myśl, czy aby nie spałem zbyt długo, bo inni musieli w tym czasie pełnić wartę. Po tej przerwie kolejny dzień działań (łącznie w czasie ponad 48 godzin mieliśmy może po 4 godziny snu, zabieraliśmy po ok 4 litry wody, potem byla dostarczana, otrzymaliśmy identyczne racje, zabieranie żywności, energetyków itp było zakazane).
Po tych osobistych wspominkach,zapewne każdy ma do opowiedzenia podobne historie, warto dodać parę słów podsumowania i wnioski.
Przedewszystkim podziękowania dla kadry; instruktorów nas uczących (M&M), sierżantów którzy chodzili z nami cały ten czas, dzieląc trudy marszu, oraz majora (rez) Wójcika, który podzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem. Kurs był trudny, ostatecznie ukończyło go …osób z 16-tu. Choć warto podkreślić iż poza jedą osobą (kwestie zdrowotne) cała reszta dotrwała do końca. Ukończenie lub nie często też zależało od szczęścia (rodzaj zadania, skład danego zespołu itp.) dlatego też już samo dojście (w tym wypadku dosłownie było to dojście) do końca kursu jest sukcesem, ale też i motywacją do dalszej pracy, w celu eliminacji błędów jakie każdy popełnił w większym, lub mniejszym stopniu. Każdy z uczestników miał okazję nauczyć się czegoś nowego, zauważyć swoje słabości, ale też i mocne strony, przetestować sprzęt w warunkach nocnych, rozpoznać co musi u siebie poprawić. Kluczowa była umiejętność nawigacji, zarówno w dzień, jak i w nocy, czytanie mapy, umiejętność określenia swojego miejsca. Widać było jak ważne jest wyznaczanie punktów zbiórki, wzajemne pilnowanie się w marszu oraz analiza terenu przed akcją.
Dla osób które myślą o KDN, warto, choć jest wymagający. Jeśli ktoś się wybiera, to trzeba zacząć przygotowania….już teraz (nie nie jutro, a dzisiaj). Pojechać na KP, KRO a i KWM nie zaszkodzi. Przygotowanie fizyczne powinno być na poziomie mniej więcej możliwości przebiegnięcia jakiś 15-20 km w terenie (czyli bieganie pare razy w tygodniu). Nawigacja jest koniecznością, w dzień i w nocy, poza drogami, w terenie leśnym. Trzeba się „nauczyć” oporządzenia, aby wiedzieć, po ciemku gdzie co jest i jak to coś wyciągnąć, bez gubienia całej reszty. Koniecznością też jest umiejętność dbania o stopy, jak i dopasowane buty. Warto wybrać się na długie marsze z plecakiem, najlepiej w góry. Pamiętajmy iż dziala zespół, a najsłabszy jego element wpływa na działanie całości. Chyba nikt nie chce być własnie tym słabym ogniwem które spowoduje iż misternie zaplatany łańcuch się rozsypie, a zadanie nie zostanie wykonane!
Na zakończenie, nauczyliśmy się czegoś, w ciągu paru dni powstał zespół. Widać też wyraźnie było jaką przewagę ma oddział który zna teren, rozpozał go na żywo, przećwiczył obronę, atak, wybrał i przećwiczył miejsca zasadzki, zna na pamięć drogi dojścia i odwrotu, konstrukcje mostów, przebieg linii energetycznych, brody na rzekach, ukształtowanie terenu, miejsca zbiórek i przejścia przez bagna. Ma lokalne wsparcie, tak aby przespać się te 30 czy 60 minut, ma zdeponowane w okolicy żywność, bieliznę i skarpety na zmianę, ma zlokalizowane w okolicy działania magazyny cięższej broni (p-panc, miny) i miejsce do zajęcia się rannymi. Odział taki jest w stanie paraliżować, minimalnym kosztem linie zaopatrzenia i wspierać wojska operacyjne, jak i chronić infrastrukturę – tak, to właśnie Obrona Terytorialna.