Kurs instruktorsko – metodyczny na WSO – jak to serio wyglądało

20 grudnia 2015 Kordek

Polecamy artykuł jaki ukazał się na portalu Defence24, pt. „Nieefektywne szkolenie dla liderów organizacji proobronnych. Jak lepiej wykorzystać środki dla OT?” Do artykuły – w rozszerzeniu – załączamy relację jednego z uczestników.

 

Nieefektywne szkolenie dla liderów organizacji proobronnych. Jak lepiej wykorzystać środki dla OT?
http://www.defence24.pl/280774,nieefektywne-szkolenie-dla-liderow-organizacji-proobronnych-jak-lepiej-wykorzystac-srodki-dla-ot

Relacja jednego z uczestników:

„Kurs Instruktorsko-Metodyczny WSO – jak to serio wyglądało.

Opis ten będzie trochę długi, ale postaram się jak najbardziej zobrazować co tam zastaliśmy.

Dzień 1 – do godziny 19.00 wszyscy mieliśmy się stawić na bazie ośrodka w WSO – lista była uczestników dość długa 70 osób (rzeczywiście dojechały 64). Po przybyciu na WSO dowiedzieliśmy się, że część osób poszła na kolację, a część czeka za pokojami, bo poprzedni pozabierali kluczyki. Listy były już gotowe kto z kim gdzie ma spać, można było zamieniać się wewnątrz pokojami jak komu pasuje. Miejsce spania bardzo nowoczesne – 4 osobowe sale, każdy miał do dyspozycji szafkę nocną, wygodne tapczany do spania, łazienka oraz budynek w pełni nowoczesny oddany po remoncie (we wrześniu chyba). Około godziny 19.30 dopiero wyjaśniło się co i jak, i druga grupa poszła na kolację. Po przebraniu się w mundury i zjedzeniu rozpocząłem rekonesans skąd są ci ludzie. Sala wykładowa była pełna. Tam mówiono do godziny 21.30 nt. kursu i planowanego przebiegu. Następnie po powrocie poszliśmy spać. W między czasie zdziwiło mnie, że bardzo małą grupę może z 20 osób (na 64) stanowili członkowie organizacji proobronnych. Pozostałe osoby to nauczyciele klas mundurowych (w większości patologia, jakiej do tej pory nie widziałem, chcąca się napić wódki i porobić selfi), członkowie grup ASG oraz starzy dziadkowie z LOK, którzy przyjechali, aby spędzić miło czas z kolegami i integrować się. Byli też studenci jednej z rzeszowskich uczelni, która skierowała ich na ten kurs z informacją, że będą mieli dodatkowe pkt do rekrutacji w policji (kiedy dowiedziały się 4 dziewczyny, że tak nie będzie spakowały walizki i kolejnego dnia wyjechały).

Dzień 2 – pobudka około godziny 6.30 rano oraz wymarsz na śniadanie. Tutaj wprost można było zobaczyć, jaki poziom chociażby mundurowy reprezentują ludzie. Wyciągnięte bluzy z kapturami spod munduru, biała czapka na głowie bądź kolorowy szalik. Takich kwiatków było wiele… Po śniadaniu zajęcia – budowa broni AKMS oraz P-83, następnie pokazanie, jak wygląda strzelanie wojskowe oraz wybieranie oka dominującego. W tym momencie zdałem sobie sprawę, jaki niski poziom tutaj panuje. Większość (około 65-70%) osób pierwszy raz w życiu trzymała karabin w dłoniach… Po zajęciach obiad, po obiedzie teoria strzelania oraz pokazanie różnego rodzaju broni i budowy Glocka oraz opis, jak wyglądają strzelania cywilne. Nie mógłbym nie zapomnieć – w 2 dnia szkolenia oddaliśmy po 5 strzałów z kbks (nie wszyscy, bo czasu nie starczyło, a około 15 osób w ogóle nie strzelało) oraz po 5 strzałów z Glocka.

Dzień 3- od rana tak samo: pobudka i śniadanie, następnie rozpoczynaliśmy strzelania. Co było ciekawe, to nie wojskowe, do jakich przygotowywano ludzi dzień wcześniej, ale cywilne, a różnica jest zasadnicza. Po realizacji strzelań (10 strzałów z AKMS, 5 glock, 5 PM) mieliśmy już czas wolny dla siebie na podsumowanie całego dnia. Pomijam fakt, że większość osób miała problem z trafieniem do tarczy, ale przecież prowadzącego strzelanie i tak na koniec otrzymali.
Dni 4-8 – będę opisywał całością, ponieważ w tych dniach trwało cały czas szkolenie unitarne. Godzina 6.00 pobudka, zaprawa (nauczyciele stwierdzili, że są traktowani jak bydło bo im się biegać każe), następnie śniadanie, poranny apel oraz rozpoczynające się zajęcia. Ich tematyka naprawdę była różna, jednak kadra WSO stawała na głowie, aby móc ją jakoś urozmaicić. Na regulaminach uczyli nas musztry (jak przyjmuje się postawę zasadniczą i swobodną, robi zwroty czy oddaje honory). Nasze prośby, aby mogły to prowadzić osoby, które mają się uczyć metodyki były zlewane, OPBMR – pokazanie zakładania maski i OP-1 w ramach ISOPS, gdzie nie omówiono ani nie pokazano IPLS, ani dozymetru czy też szkolenie inżynieryjne z kopania okopu, na jakie poświęcono około 6 godzin były jednymi z najnudniejszych zagadnień i najmniej ruchowych. Inną sprawą były zajęcia z WF – sztuki walki, topografii – gdzie porucznik prowadzący przyjął nasze uwagi i wprowadził zajęcia praktyczne, bo jak stwierdził „przygotowany plan przez LOK jest do dupy i byśmy z sali nie wychodzili wykładowej” oraz zajęcia z CLS, które Pani doktor też zmieniła pod nas na bardziej atrakcyjne i raczej wszystkim się podobały. Została jeszcze ta nieszczęsna taktyka – czołganie się, pokonywanie terenu skokami oraz przyjmowanie postawy strzeleckiej stojąc to jedyne ćwiczone elementy podczas kursu. Mimo, iż prowadzący je podchorążowie stawali na rzęsach, aby te zajęcia uatrakcyjnić pokazując różne sposoby metodycznego do nich podejścia to i tak ludzie zasypali. Co ważne 2 razy doszło do urazu – raz jednemu z uczestników przeskoczyła rzepka, a raz dziewczyna rozcięła sobie całą wargę- czemu o tym wspominam? Ponieważ okazało się, że nie było ŻADNEGO zabezpieczenia medycznego, torby apteczki lub czegokolwiek na zajęciach. Dopiero wezwano karetkę i po kilkunastu minutach mogli tej osobie pomóc (ze skręconym kolanem) w przypadku dziewczyny pomogliśmy jej materiałami, jakie mieliśmy ze sobą jako kursanci. Tutaj podczas tych dni szkoleniowych ludzie mieli wiele pytań, jednak nie było oczywiście nikogo z organizatorów z LOK – co istotne nie było tych osób już od niedzieli aż do zakończenia. Poziom zajęć – Unitarny, a nawet i mniejszy ponieważ jak byłem na przygotowawczej to więcej od nas wymagano niż tutaj. Nikt nie zwracał uwagi na czas zajęć, przychodzenie na zbiórki, rozmowy w szyku bądź na ubiór czasami nawet cywilne buty, czy dres połączony z mundurem…

Dnia 7-8 przyjechał z MON pułkownik BUDNY zapytał się, czy są jakieś uwagi do organizacji. Byłem jedną z 2 osób, które podniosły rękę i wszyliśmy z Panem pułkownikiem na zewnątrz porozmawiać. Kolega był pierwszy, pytał on, co da mu to szkolenie – tutaj znów zaczęły się problemy z odpowiedzią pułkownika. Początkowo zaczął mówić, że będzie liczyło się w WKU jako do wojska, później, że jest ważne, etc. Na koniec, jak zwróciłem uwagę, że formalnie jest wystawione przez LOK i nic nie znaczy, to dopiero pułkownik zamotał się i powiedział, że to pierwsze szkolenie, że będą takie kolejne i być może kiedyś będzie ono miało jakieś znaczenie… Poruszyłem podczas tej rozmowy bardziej przyziemne tematy dotyczące doboru uczestników, szkolenia, wystawianych uprawnień, braku organizatora oraz samych zajęć i prowadzenia kursu. Dnia 8, po południu, było wolne, jednak uczelnia nie przewidywała wypuszczenia nas na miasto – dopiero po interwencji płka. Budnego i wykonanym do niego telefonie, pozwolono nam opuścić obiekt WSO… Tego też dnia wypełniliśmy ankietę. Nie wiem, jak wszyscy, ale miałem wgląd do tego, co pisała połowa kursantów – wszyscy z nich oceniali to szkolenie źle bądź bardzo źle, pytając o zapewnienie czasu wolnego, jakie miało być, środki pozoracji pola walki, czy amunicję ślepą. Padły odpowiedzi ze strony MON, że to są pytania do LOKu.

Dzień 9 – od rana zbiórka, a następnie wszyscy na salę, bo to tam właśnie miało odbyć się uroczyste wręczenie świadectw ukończenia. MIAŁO to dobre słowo. Bardziej zjebać się tego nie dało. Tutaj od tygodnia zjawili się też przedstawiciele z LOKu. Wszyscy zostaliśmy usadzeni przy ławach, dowódca kompanii pokazał, jak ma to wyglądać, do tej pory było ok. Komplikacje rozpoczęły się, jak LOK przywiózł świadectwa. Z 64 wydawanych dokumentów około 40 zawierało błędy (zamiast Szkolenia w nagłówku dyplomu było wpisane „szklenia”, braki pieczątek, przekręcone nazwiska bądź złe adresy i pesele). Kilka osób otrzymało też dyplomy niezalaminowane, ponieważ dopiero je ktoś podpisywał w biegu… Po prostu fuszerka. Wręczenie tych świadectw miało rozpocząć się o godzinie 8.00 – rozpoczęło około 8.20, ponieważ szanowni panowie pułkownicy nie kwapili się przybyć tam wcześniej. Wzajemne gratulacje przeprowadzenia szkolenia między nimi, klepanie się po plecach, słowa uznania, zostały przerwane momentem, kiedy padło pytanie od przedstawiciela LOKu w naszą stronę „Czy są jakieś pytania bądź sprawy?” Może i byłem bezczelny, ale zapytałem wprost „Czy mamy tyle czasu, aby je poruszyć?”. Zdziwiony pan Pułkownik Salamuch (prezes LOK), że ktokolwiek śmiał cokolwiek powiedzieć, poprosił o skrócenie pytań i poruszenie tylko najważniejszych kwestii. Moje pytania były następujące:
1. Gdzie byli w czasie szkolenia przedstawiciele LOKu, bo ludzie mieli pytania do nich, ale nie mogli ich skierować, bo nikogo od 7 dni nie było?
2. Czemu nie było środków pozoracji pola walki i amunicji ślepej, skoro były one nieodłącznym i podstawowym warunkiem wygrania zadania zleconego w MON i były rozpisane w ofercie?
3. Czemu nie było ŻADNEGO zapewnionego spędzania czasu kulturalono-oświatowego, jak to też zostało opisane w ofercie, i gdyby nie płk Budny, to ludzie by nawet na miasto nie wyjechali?
4. Czemu, skoro to kurs instruktorski, poziom jego był poniżej poziomu unitarnego, a ludzie dobierani byli przypadkowo?

Niestety, mimo wielkich oczekiwań, odpowiedzi na pytania nie usłyszałem, poza paplaniną. Przedstawiciele LOKu, rzekomo, byli pod telefonem (nie zostawiono nam tylko do nich nr), ludzi dobierał MON, a nie LOK, więc nie do nich pretensje, a amunicji nie było, bo przepisy WSO na to nie pozwalają, aby takiej używać. Prezes LOK pominął całkowicie moją argumentację, dotyczącą projektu i faktów, że skoro WSO nie pozwala, to mogli zrobić gdzie indziej to szkolenie. Stwierdzał tylko i obrażał pozostałe organizacje, jakie do tego konkursu startowały, uważając je za gorsze względem oferty i organizacji, niż LOK. Na koniec nie dał mi dojść do słowa i zamykając temat powiedział, że się spieszy, na tym kończy pytania i nakazuje iść wszystkim na śniadanie i pojechać do domów, a kto ma zły dyplom, to zostawić u podoficera, zostaną wymienione i dosłane pocztą…

To w sumie by było tyle. Wszyscy później się rozstali i rozjechali. Nastroje były beznadziejne… Szkolenie było takie same, jak nastroje… LOK zwinął potężne pieniądze i nikt nie kwapił się chociażby powiedzieć: „Daliśmy dupy, nie tak to miało wyglądać.” Szkolenie oficerów i podoficerów, którzy to są instruktorami oraz elementy metodyki nie były wcale realizowane. Osoby, które w tym kursie uczestniczyły, gdyby nie nasza praca własna i pomoc im, nie wiedziałyby, jak wygląda plan pracy oraz na czym polega modelowy schemat nauczania. Czym jest metodyka i jak się prowadzi zajęcia. Pomijam fakt, że wiele osób nie wiedziało tak naprawdę po co tam w ogóle jest… bo z wojskiem ani organizacjami proobronnymi nie ma zamiaru się w żaden sposób wiązać.
Osobiste refleksje końcowe – i FOP, i LOK zjebali wszystko, co mogli zjebać, biorąc za to super duże pieniądze. WSO stawało na głowie, aby to naprawić jednak nie dało się tego zrobić, a niesmak pozostawał z każdym dniem. Osobiście czułem się upokorzony w oczach podchorążych bądź cywili, którzy patrzyli na nas i, nie bez przyczyny, zadawali sobie pytanie: „Czy przyjechał tu cyrk? Bo kompania klaunów defiluje na placu musztry…”. Sam bym tak z boku na to popatrzył…

To tak w sumie by było tyle, co mogę na ten temat napisać.”