Ratujmy Armię Krajową, cz.4: Obywatelskość WOT – zagrożenie, czy szansa dla nowej formacji?

26 sierpnia 2018 Kordek

31 lipca 2018 opublikowany został na kanale internetowym Leszka Sykulskiego wywiad z podporucznikiem Erykiem Kowalczykiem (żołnierzem Terytorialnej Służby Wojskowej) dowódcą plutonu 41 batalionu lekkiej piechoty 4 Warmińsko – Mazurskiej Brygady Wojsk Obrony Terytorialnej. W ciągu 7 dni tę rozmowę obejrzało ponad 6500 osób. Zanim przeczytacie kolejny artykuł z serii Ratujmy Armię Krajową, polecamy to VIDEO

Z końcem roku minie 3 lata od decyzji Ministra Obrony Narodowej w której powołane do życia zostały Wojska Obrony Terytorialnej. Wielokrotnie we współpracy zarówno z Pełnomocnikiem Ministra Obrony Narodowej ds. Utworzenia Wojsk Obrony Terytorialnej, a także oficerami Dowództwa Wojsk Obrony Terytorialnej podkreślaliśmy, że współdziałanie z ochotnikami motywowanymi głównie patriotyzmem i głęboko przekonanych do idei Wojsk Obrony Terytorialnej nie będzie funkcjonowało, jeśli zawodowi żołnierze wchodzący w skład nowego rodzaju Sił Zbrojnych nie będą w stanie utrzymać i realizować procesów szkoleniowych i formujących żołnierzy Terytorialnej Służby Wojskowej na odpowiednio wysokim poziomie. Dodatkowo podkreślaliśmy, że taki stan rzeczy nie będzie możliwy do utrzymania jak to ma się w wojskach operacyjnych w przysłowiowych „murach koszar”, ale pojawi się jako obywatelska próba zwrócenia uwagi na pewne braki, czy niedogodności z organizacją i współpracą z żołnierzami zawodowymi, których poziom obecności w WOT od początku uważaliśmy za zbyt wysoki.

Doczekaliśmy się zatem w przytoczonym powyżej nagraniu pierwszego obywatelskiego podsumowania czynnej służby jaką jest Terytorialna Służba Wojskowa przez człowieka, który doświadczeniem rezerwisty imponuje. Pan Eryk Kowalczyk, nie tylko zaczynał swoje zaangażowanie obywatelskie w Siły Zbrojne Rzeczpospolitej Polskiej od szczebla szeregowego żołnierza (ukończył służbę przygotowawczą właśnie w tym korpusie osobowym), ale również poprzez system szkolenia rezerw doszedł do stopnia podporucznika posiadającego przydział mobilizacyjny do rezerwy osobowej Wojsk Specjalnych w ramach Narodowych Sił Rezerwowych. Rozmowa jednoznacznie wskazuje, iż tak doświadczony i obeznany z realiami Wojska Polskiego żołnierz – obywatel ma jeden zarzut do sposobu tworzenia Wojsk Obrony Terytorialnej, który jest zbieżny z przytoczoną powyżej opinią naszego Stowarzyszenia wielokrotnie dyskutowaną z decydentami i samymi dowódcami Wojsk Obrony Terytorialnej. Mianowicie żołnierze zawodowi na najniższych szczeblach dowodzenia pluton – kompania się nie sprawdzają. Oczywiście generalizuję i na pewno wśród tych negatywnych przykładów odnajdziemy wielu zaangażowany i pełnych pozytywnych motywacji ludzi, ale ta opinia, która nie jest odosobniona w mojej opinii sygnalizuje trend, który piękną idee Wojsko Obrony Terytorialnej może poważnie skaleczyć lub w najgorszym scenariuszu nawet zabić. Pozytywnym aspektem wywiadu jest to, że nadal wśród „szesnastkowiczów”, jak określa żołnierzy Terytorialnej Służby Wojskowej rozmówca Leszka Sykulskiego istnieją ogromne pokłady pozytywnej motywacji i chęci zaangażowania się w losy nowego rodzaju wojsk. Poza tym wśród plusów działalności w ramach WOT w porównaniu do rezerwy wojsk operacyjnych Eryk Kowalczyk wymienia cały szereg elementów, od odpowiadające wymogom pola walki w XXI wyposażenia do pojawiających się i wykorzystywanych pozytywnie przez instruktorów nowych programów szkolenia lekkiej piechoty. Co ważne zakończenie wywiadu jest bardzo pozytywne i wręcz zachęca do wstąpienia w szeregi WOT.

W związku z tym wybuchem odruchów społeczeństwa obywatelskiego nasze wiewiórki z różnych miejsc wieszczą planowanie ukaranie por. Kowalczyka, choć ten ostatni może być dumny z tego, że jako patriota – obywatel stał się tematem odprawy Dowództwa Wojsk Obrony Terytorialnej z Panem Generałem Wiesławem Kukułą na czele. Co dalej, czy taki nieautoryzowany wywiad żołnierza TSW zostanie potraktowany jako złamanie „zmowy milczenia” w myśl zasady „o problemach nie meldować”, nie wiemy, czas pokaże.

Z naszej perspektywy wywiad ten stał się przyczynkiem do przesunięcie pierwotnego tekstu stanowiącego 3 cześć naszego cyklu #RatujmyAK i zastąpieniem go szerokim komentarzem powyższego wywiadu, który pochodzi od naszych ekspertów, a zarazem członków zarządów ObronaNarodowa.pl – Ruch na Rzecz Obrony Terytorialnej. Ci ludzie mają ogromne doświadczenie w łączeniu na szkoleniach i w trakcie prac merytorycznych środowiska zaangażowanych w obronność żołnierzy-obywateli z profesjonalizmem reprezentowanym przez żołnierzy zawodowych, a więc ludzi patrzących na świat ze specyficznego punktu jakim jest służba w wojskach operacyjnych. Co z tego wynika? – Zobaczcie sami, komentarze pochodzą od znanych wszystkim i spotykanych na szkoleniach naszej organizacji Marka Mroszczyka, Jacka Klimanka i Pawła Nazarewskiego oraz okraszone zostały moim czasem może nader uszczypliwym komentarzem. Zapraszamy do lektury.

Proponowane pytania:

  1. Pierwsze pytanie kieruję do Jacka i Marka. Jesteście osobami, które ukończyły Zasadniczą Służbę Wojskową w bardzo różnych okresach czasu i w zupełnie innych rodzajach wojsk, jak wspominacie ten okres szkolenia wojskowego, czy w waszej opinii zmieniła ona wiele w waszym życiu? Por. Kowalczyk w wywiadzie twierdzi, że gdyby przeszedł tego typu szkolenie, jego życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, co o tym sądzicie?

Marek: Moja „Zetka” to lata 1990-91, czyli służyłem jeszcze z „dwulatkami” sam pełniąc służbę przez kilkanaście miesięcy. Samo spotkanie z Armią jakimś szczególnym szokiem nie było, wystarczy powiedzieć że już pierwszą noc spędziłem pilnując biurka podoficera, jako dyżurny. Wystarczyło nie wyglądać na przestraszonego, rozpoznawać stopnie wojskowe i umieć się zameldować. Umiejętności te wyniosłem z harcerstwa, które w Białowieży gdzie chodziłem do szkoły miało mocno militarny charakter. Obserwując kolegów, już wówczas stwierdzałem, że „zeta” daje kilka rzeczy, a w szczególności: docenianie rodziny i uroków domu rodzinnego, uczy pewnych prostych czynności życiowych które wcześniej za młodego chłopaka robiła matka. Z perspektywy czasu mogę dodać że zaobserwowałem podobne procesy socjalizacyjne wśród młodych policjantów. A jako dwukrotny uczestnik kursów podstawowych (z racji burzliwego przebiegu służby), a następnie jako wieloletni wykładowca w jednej ze szkół policyjnych miałem wiele czasu na obserwacje. Jedyny sensowny okres mojej zasadniczej służby wojskowej to było Szkoła Młodszych Specjalistów WLiOP w Bemowie Piskim. Rozważałem też pozostanie na „kontrakcie” i do dziś cieszę się, że się nie zdecydowałem. Zbyt wiele w życiu by mnie ominęło, niemal na pewno nie był bym jednym z członków założycieli naszego Stowarzyszenia i nie prowadzili byśmy tej rozmowy. Wracając do meritum. Nie, „zetka” nie zmieniła nic w moim życiu. Jednocześnie prawdą jest, że zmieniała służących ze mną kolegów i ich podejście do życia.

Jacek: Zdecydowanie tak. Zasadnicza Służba Wojskowa miała wpływ na całe moje życie i szczerze mówiąc ma na nie wpływ również i dzisiaj. Swoją dwuletnią służbę odbyłem w 1 Batalionie Szturmowym w Lublińcu, gdzie trafiłem jako elew do Szkoły Młodszych Specjalistów, a następnie po ukończeniu Szkoły trafiłem do kompanii specjalnej w 25 Batalionie Rozpoznawczym. Służba zasadnicza ukierunkowala mnie na tyle, jako żołnierza i obywatela, że po jej zakończeniu wstąpiłem do służby zawodowej w tej samej jednostce i pododdziale. Ukształtowali mnie przede wszystkim ludzie z którymi się zetknąłem, zarówno koledzy z kompanii jak też przełożeni, a do tych miałem naprawdę szczęście. Wystarczy powiedzieć, że dowódcą mojego plutonu w Lublińcu był wówczas podporucznik, a dzisiaj pułkownik rezerwy Krzysztof Przepiórka natomiast, na zajęciach nie jednokrotnie „rzeźbił” mnie również podporucznik, a dzisiaj generał rezerwy Roman Polko. Były to pierwsze wojskowe wzorce i właśnie te osoby ukształtowały mój punkt widzenia, na to kim powinien być żołnierz zawodowy – dowódca.
  1. Wiele pisaliśmy, często bardzo krytycznie na temat koncepcji i sposobu działania Narodowych Sił Rezerwowych. Rozmówca Leszka Sykulskiego został ukształtowany przez ten element wojsk operacyjnych Sił Zbrojnych Rzeczpospolitej Polskiej i jak widać jego motywacja do dalszego działania w ramach obywatelskości SZRP nie uległy zmianie, co sądzicie po czasie o tym przedsięwzięciu?

Jacek: NSR postrzegam dwojako. Już na samym początku widziałem, że organizacyjnie ten rodzaj służby nie odpowiada nie tylko mojemu wyobrażeniu o niej, ale i posiadanej wiedzy. NSR zamiast stać się rezerwuarem tzw. aktywnej rezerwy skupionej w jednolitych pododdziałach i szkolącej się podczas ćwiczeń został de facto poczekalnią do służby zawodowej. W pierwszej fazie funkcjonowania przynajmniej szkolenia szły w dobrym kierunku, żołnierze przyjeżdżając na kolejne obowiązkowe turnusy szkolili się z zachowaniem pewnej ciągłości tematycznej, jednym słowem za każdym razem mogli doskonalić swój warsztat i uczyć się czegoś nowego. Posiadam również własne doświadczenie w tym temacie. W roku 2013 wraz z instruktorami Naszego stowarzyszenia oraz innych lubuskich organizacji proobronnych wzięliśmy udział w szkoleniu jednego z turnusów NSR na poligonie w Wędrzynie. Wystąpiliśmy w charakterze instruktorów w cyklu szkoleniowym trwającym trzy dni, po którym nastąpiła konfrontacja naszego systemu szkolenia z systemem jaki zaoferowało wojsko. Nie wgłębiając się w szczegóły powiem, że system wojskowy został oceniony zdecydowanie negatywnie. Kiedy spotkałem w tym roku podczas poligonu dla klas mundurowych osobę, która była wówczas żołnierzem NSR usłyszałem wiele pozytywnych słów, które nadal utrzymują mnie w przekonaniu, że zaoferowanie żołnierzowi innej służby niż zawodowa szkolenia atrakcyjnego, a jednocześnie utrzymanego w realiach wojskowych wyzwala efekt synergii i w konsekwencji doprowadza do osiągnięcia znacznie lepszych wyników niż prowadzenie szkolenia w myśl zasady „zrobić, ale się nie narobić”. Obecnie mam kilku kolegów w służbie NSR, niestety, szkolenie z zachowaniem ciągłości materiału przeszło do lamusa. Każdy turnus, to rozpoczynanie szkolenia od nowa, a więc nawet będąc podoficerem i tak trzeba zaczynać z poziomu szeregowego.

  1. Jacku, służyłeś w Wojskach Specjalnych, Marku wiele czasu spędziłeś wśród przedstawicieli tego rodzaju Sił Zbrojnych, czy sądzicie, że w polskich realiach rezerwista może w razie „W” służyć ramię w ramię z żołnierzami Sił Specjalnych?

Jacek: Przede wszystkim sprostowanie. W czasach kiedy ja odbywałem służbę, a szczególnie na jej początku, Wojsk Specjalnych jako osobnego rodzaju wojsk nie było. Były natomiast Pododdziały Działań Specjalnych usytuowane w strukturze Wojsk Lądowych oraz Morska Jednostka Działań Specjalnych usytuowana w Marynarce Wojennej. Zawsze zatem wolę powiedzieć, że służyłem w Działaniach Specjalnych, a nie w Wojskach Specjalnych. W mojej opinii, właściwie wyszkolony rezerwista rzeczywiście może w pewnym stopniu być partnerem dla żołnierza Wojsk Specjalnych. Warunkiem jest jednak, że poziom jego wyszkolenia zazębia się z potrzebami. Tak naprawdę ramię w ramię z żołnierzem Wojsk Specjalnych może służyć każdy właściwie wyszkolony żołnierz, wszystko zależy jednak od sytuacji w jakiej przyjdzie mu to robić i świadomości tegoż żołnierza, że nie posiada wyszkolenia właściwego dla specjalsa, a więc może udzielić mu pewnego wsparcia, ale na pewno nie będzie równy w boju. W trakcie swojej służby miałem wiele sytuacji kiedy, co prawda nie jako rezerwista, a jako żołnierz zawodowy musiałem współdziałać ze specjalsami, wynikało to przede wszystkim z warunków szkoleniowych lub jak to było w Iraku, z sytuacji bojowej w której należało zaimprowizować. Kiedyś od operatora JW GROM usłyszałem słowa wypowiedziane do jednego z żołnierzy ślepo zapatrzonego w ich kunszt. Brzmiały mniej więcej tak: „stary jesteś równie wartościowym i sprawnym żołnierzem jak ja, musisz jedynie jak najlepiej robić to, do czego jesteś przeznaczony”.

Marek: Tak. Rezerwista, czy też żołnierz TSW, może w pewnych dziedzinach być lepszym fachowcem niż „specjals”. Pełniąc zawodowo rożne funkcje, pracując czasem w bardzo specyficznych warunkach stają się ekspertami w swoich dziedzinach. Obszary te, mogą być przydatne we współpracy z Wojskami Specjalnymi i mówiąc kolokwialnie tam gdzie komandos będzie miał opanowane w dobrym stopniu pewne zagadnienia, rezerwista będzie w nich mistrzem z racji wykonywanej pracy, czy hobby. Kwestia skali i ilości poświęcanego czasu. Komandos musi się znać na wszystkim… . Ponadto takiej współpracy nie da się uniknąć. Wojska Specjalne nie są zawieszone w próżni i muszą odtwarzać gotowość bojową, uzupełniać środki walki, gdzieś się leczyć i wypoczywać. Patrząc historycznie zagadnienia takie jak: lądowiska, skrytki materiałowe, komórki legalizacyjne, rozpoznanie osobowe na terenie zajętym przez przeciwnika, ubezpieczanie sztabów (np.: radiostacji), to zawsze był styk prostego żołnierza z wysoko kwalifikowanym skoczkiem. Także w mojej pracy na co dzień widać współpracę policjantów z tzw. patrolu z pododdziałami AT. Ktoś fizycznie musi izolować teren akcji, ktoś tworzy pierścień wewnętrzny i zewnętrzny. Nie zapominajmy, że nawet najlepsze wyszkolenie i najnowszy sprzęt będzie skuteczniejszy, gdy dodamy do niego perfekcyjną znajomość terenu i zamieszkujących go ludzi.

  1. Wszyscy mamy doświadczenie w pracy z żołnierzami zawodowymi, którzy służą, bądź jak to wskazał rozmówca Leszka Sykulskiego pracują w Wojskach Obrony Terytorialnej. Jakie macie doświadczenia i jaki obraz zawodowego żołnierza WOT w waszej opinii najczęściej przeziera przez tych ludzi tworzących nowy rodzaj Sił Zbrojnych?

Marek: Zacznę mocno. Czasem mam wrażenie że WP to wroga instytucja. Złożona z fajnych ludzi, profesjonalistów, patriotów, którzy nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że pracują dla wroga… . Oczy mają przesłonięte etatami, awansami, emeryturami i kolegami… . A o Ojczyźnie nikt nie pamięta, przecież to tylko „praca”.
Realnie rzecz biorąc w WOT służą setki jeśli już nie tysiące żołnierzy, którzy jako pasjonaci przeszli przez szkolenia organizowane przez nasze Stowarzyszenie czy wcześniej przez Strzelca. Ze znaczną częścią mam kontakt i obraz jaki się rysuje z ich relacji nie jest różowy. Zadaję regularnie proste pytanie, czy spotkali zawodowego żołnierza, który rozumie taktykę, a nie po prostu odtwarza bez zrozumienia coś, co gdzieś zobaczył? Odpowiedzi twierdzących nie otrzymałem więcej niż kilku. Odnoszę też wrażenie, że najbardziej cenionym „towarem” jest tzw święty spokój. Tj. robienie wszystkiego po „ najmniejszej linii oporu”, według znanych schematów. Schematów które nijak nie przystają do epoki. Nawet jeśli przyjedzie Mobilny Zespół Szkoleniowy (mam też wiele uwag) i czegoś nauczy metodą blokową to nikt nie próbuje naśladować. Materiał zostanie poszatkowany na drobne elementy i nauczany w każdej tylko nie logicznej kolejności, przez co większość szkolonych nie rozumie co robi! Niezależnie od nauczanych treści jedynie słuszną metodą jest metoda modelu podstawowego na punktach nauczania gdzie znakomitą większość czasu pochłonie przemieszczanie się. O sensowności podziału materiału nie wspomnę.

Jacek: Przede wszystkim moja opinia nie jest uogólnieniem uderzającym we wszystkich po równo, a jedynie wynikiem obserwacji własnej oraz zebranych informacji. Niestety, ale obraz jaki się przebija nie jest pozytywny, a bohater wywiadu nie kłamie i nie wylewa swoich niepowodzeń na innych. Tak po prostu zaczyna się dziać. Z moich obserwacji wynika, że żołnierze zawodowi decydując się na służbę w WOT, to robią to z kilku powodów, a są nimi m. in.: okazja do przeniesienia się w rodzinne strony i pełnienia służby blisko domu, szybki awans, błędne przeświadczenie, że jest tam lżej niż w obecnej jednostce, błędne przeświadczenie, że poziom własnego wyszkolenia jest wystarczający, aby odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości. Jak wspomniałem nie wszyscy żołnierze wychodzą z takich założeń, ale jest ich wielu. I to właśnie zauważają ich podwładni z Terytorialnej Służby Wojskowej punktując to bezlitośnie. Nie dziwi mnie to dlatego, ponieważ w odróżnieniu do żołnierzy zawodowych są Oni ochotnikami, pasjonatami, patriotami ukierunkowanymi na zdobycie wiedzy i wyszkolenia, czego Ci pierwsi dać im nie chcą, bądź nie mogą. Także po drugiej stronie wiele jest osób, które rozminęły się z powołaniem bądź ten rodzaj służby nie spełnił ich oczekiwań, ale w tym wypadku do wykruszenia materiału dochodzi w miarę szybko, natomiast żołnierz zawodowy powiedzmy na etacie dowódcy plutonu usilnie „trzymający się stołka”, ma szansę zepsuć wielu podwładnych. Moje dotychczasowe doświadczenie oscyluje również wokół żołnierzy powracających do służby, odbyłem już kilkanaście rozmów z rezerwistami wychodzącymi z założenia, że powrót do służby pozwoli np. zająć „ciepły etat” i wcale tego nie ukrywali. Kiedy zapytałem jakie mają wyobrażenie o tym rodzaju służby niemal każdy coś tam pamiętał, ale wspomnienia raczej dotyczyły dawnej OT, czy OTK. Nie ukrywam, że opowiadając, jak wygląda to dzisiaj, usiłowałem jak najbardziej zniechęcić ich do udania się do WKU. Jest jeszcze jeden przykład negatywnego podejścia do służby, tym razem TSW, jest to tzw. „biorca świadczenia 500 + MON”, żołnierz nie angażujący się w szkolenie, bierny, czekający jedynie, na co miesięczny przelew na rachunek. To negatywne przypadki dotyczące zarówno żołnierzy zawodowych jak i żołnierzy TSW. Mimo wszystko, jestem niepoprawnym optymistą, jeżeli chodzi o WOT i wierzę, że pozytywne wzorce w WOT przeważą.